Kategorie
INSPIRACJE

Instalacja „Do You Feel Connected?”

Instalacja składa się z dziewiętnastu tub – każda reprezentuje jedną wartość, taką jak np. wolność, szacunek, dobro, mądrość, empatia. Wartości te zostały wybrane na podstawie badania zrealizowanego przez infuture.institute.

W badaniu zapytano najpierw respondentów, czy wierzą, że istnieją wspólne wartości dla wszystkich ludzi (ponad 80% respondentów odpowiedziało, że tak), a następnie poproszono ich o wskazanie, które z wartości respondenci uznają za najważniejsze. Dziewiętnaście wartości z największą liczbą wskazań zostały uwzględnione w instalacji. Dodatkowo, każdej z wartości przyporządkowany został odpowiedni hashtag, dzięki czemu instalacja jest „żywa”. Za każdym razem, gdy na Twitterze publikowany jest post zawierający określony hashtag odwołujący się do danej wartości, tuba, która jest przyporządkowana do tego hasła rozbłyska białym światłem.

To rodzaj reagującej formy – świetlnej palisady, która pozwala na żywo obserwować obecność wskazanych wartości w sieci. 

   

„Summa technologiae”

Instalacja nawiązuje do książki „Summa technologiae” Stanisława Lema, w której ten światowej sławy pisarz science-fiction zastanawia się, jak można wyobrazić sobie przedmiot socjologii cybernetycznej.

Projekt jest jednym z elementów filaru programowego Instytutu Adama Mickiewicza „Lem i myślenie o przyszłości”, którego celem jest promocja twórczości Stanisława Lema oraz polskiej myśli futurologicznej wśród zagranicznych odbiorców. Instalację podczas Gwangju Design Biennale będzie można oglądać od 1 września do 31 października 2021 roku.

Instalacja ” Do You Feel Connected?” infuture.institute reprezentuje Polskę na koreańskim  Gwangju Design Biennale w Pawilonie Międzynarodowym. Wystawa trwa od 1.09 – 31.10.2021″


Kurator: infuture.institute (Natalia Hatalska, Olga Jankowska, Zuzanna Bonecka, Marek Gawdzik, Aleksandra Kulińska, Aleksandra Trapp)
Artystka: Marta Flisykowska
Koordynacja: Olga Jankowska
Wsparcie technologiczne: Stowarzyszenie Robotyków SKALP (Mateusz Dyrda, Patrycja Matejek, Mateusz Witka-Jeżewski, Rafał Rzeczkowski

Organizator: Instytut Adama Mickiewicza
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu

Fragment artykułu zamieszczonego na stronie infuture.institute

Całość można znaleźć tutaj

Kategorie
INSPIRACJE

Ekologiczny dom

Pewne jest również, że elementy środowiska naturalnego mogą zwiększyć poczucie szczęścia i dobrego samopoczucia wśród ludzi. Badania wykazały, że kontakt z naturą, świeże powietrze, brak hałasu obniża stres, podnosi nastrój, sprawia, że czujemy się bardziej zrelaksowani.

W przyszłości jednak ludzie będą musieli zmierzyć się z problemami, które przyczyniają się do wielu chorób cywilizacyjnych, a także z przewlekłym stresem, coraz szybszym tempem życia, brakiem zieleni i światła dziennego w miastach i mieszkaniach.

Będąc coraz bardziej świadomymi negatywnych skutków działalności człowieka na Ziemi, ludzie zaczną walczyć ze zmianami środowiskowymi i klimatycznymi. Siłę znajdą w przekonaniu, że zielona infrastruktura oraz ekologiczne standardy są niezbędne dla ich zdrowia i samopoczucia. Dobrym przykładem takiego podejścia są działania departamentu Nowego Jorku, w którym budżet przeznaczony na pielęgnację oraz rozwój parków wyniósł w 2018 r. 22 mln dolarów. Oszacowano jednak, że roślinność przyczynia się m.in. do poprawy samopoczucia mieszkańców, oszczędności energii czy unikania kosztów związanych z likwidacją szkód powodziowych. Korzyści zieleni w Nowym Jorku przynoszą miastu, według obliczeń, ok. 120 mln dolarów, czyli prawie 6 razy więcej niż koszty inwestycji.

Projektanci i architekci coraz częściej dostrzegają znaczenie i korzyści łączenia natury z designem. Biofilia, czyli przywiązanie do natury, staje się integralnym elementem nie tylko aranżacji wnętrz, ale i architektury oraz planowania. Ekologiczne rozwiązania i zieleń stają się zauważalnym i rosnącym trendem także w mieszkaniach. W przyszłości wzorem staną się budynki i mieszkania, które maksymalizują korzyści dla ludzi przy minimalizowaniu ich wpływu na środowisko i planetę. Mieszkania przyszłości staną się samowystarczalne (również pod względem energetycznym) i ekologiczne (również pod względem budulca), przystosowane do klimatu.

Artykuł zaczerpnięty ze strony infuture institute.pl

Kategorie
INSPIRACJE

Ściągnij van Gogha na telefon

Arts & Culture

Stworzona przez Google aplikacja odpowie praktycznie na każde pytanie z dziedziny kultury. Możemy z jej pomocą poczytać o artystach, zwiedzić odtworzone w świecie wirtualnym zabytkowe miejsca, a nawet dowiedzieć się o wydarzeniach kulturalnych, które ukształtowały nasz świat. Zyskujemy dostęp do wielu zbiorów muzealnych, tysięcy zdjęć, filmów, rękopisów i dzieł sztuki, z których możemy układać własne kolekcje. Aplikacja ma mnóstwo funkcji, w tym VR, a w wyszukiwaniu pomagają filtry, które pozwalają doświadczać sztuki w wybrany przez nas sposób, np. w oparciu o kolory. Najbardziej znaną jednak funkcją aplikacji jest „Art Selfie” – oprogramowanie, które do zdjęcia naszej twarzy dopasuje idealnego sobowtóra w postaci bohatera któregoś ze znanych obrazów.

Aplikacja dostępna na smartfony z systemem iOS i Android.

Sotheby’s

Aplikacja stworzona pod skrzydłami jednego z największych domów aukcyjnych na świecie. Przybliży ona nie tylko najbliższe terminy odbywających się u nich licytacji, ale także liczne ciekawostki. Możemy dowiedzieć się więc nie tylko kto, co, jak, dlaczego i za ile, ale także zbadać każdy element dzieła za pomocą zdjęć panoramicznych albo poczytać artykuły powstające specjalnie pod kątem aukcji. Serwis zapewnia też dostęp do wiedzy o światowej klasy specjalistach z każdej dziedziny – od starych mistrzów po tych tworzących sztukę współczesną; od klasycznych mebli francuskich do nowoczesnego designu; od fotografii po biżuterię, zegarki, a nawet wino. 

Aplikacja dostępna na smartfony z systemem iOS i Android.

DailyArt 

Polska aplikacja istniejąca na rynku od 2012 r., która każdego dnia wysyła powiadomienie o innym klasycznym dziele sztuki. DailyArt pozwala nie tylko oglądać grafiki i czytać opisy dotyczące obrazów i ich aktorów, ale także wyszukiwać ulubione dzieła, zapisywać je i dzielić się nimi ze znajomymi. 

Aplikacja dostępna na smartfony z systemem iOS i Android.

Muzei

„Żywa tapeta”, która dzięki współpracy z WikiArt, każdego dnia wyświetla na tapecie naszej komórki inne słynne dzieło sztuki. O użytych obrazach możemy czytać, wysyłać je znajomym, a nawet sprawdzić w archiwum, jaką grafikę mieliśmy wyświetloną kilka lat wcześniej. System zapewnia możliwość dostosowywania tapety do naszego ekranu dzięki funkcjom rozmazania, przyciemniania i dekoloryzacji.

Aplikacja dostępna na smartfony z systemem Android.

Bosch VR

Oprogramowanie używające wirtualnej rzeczywistości, które dogłębnie zapozna nas z jednym z najbardziej rozpoznawalnych obrazów Hieronima Boscha, „Ogrodem rozkoszy ziemskich”. Pomysł został zrealizowany z okazji pięćsetnej rocznicy śmierci wielkiego wizjonera i zarazem jednego z najważniejszych artystów w historii. Oprócz zbliżania fragmentów obrazu i czytania o nim, aplikacja daje możliwość przejechania się latającą rybą, porozmawiania z owocami, zwiedzenia piekła i posłuchania diabelskiej muzyki – czego innego jeszcze potrzeba?

Aplikacja dostępna na smartfony z systemem iOS i Android.

Smartify

Pomysłodawcy Smartify nawiązali współpracę z najważniejszymi muzeami z całego świata, aby sprawić, żeby zwiedzanie było jeszcze łatwiejsze i ciekawsze. Platforma cały czas się powiększa, ale już dziś bez wychodzenia z domu możemy zobaczyć na przykład zbiory Luwru, National Gallery czy Muzeum Dziedzictwa Indii w Singapurze. Smartify zapewnia dostęp do podstawowych informacji, jak godziny otwarcia oraz ceny biletów, ale również publikuje informacje o artystach i ich dziełach. Aplikacja posiada też funkcje skanowania obrazów, a więc jest tym, czym Shazam dla muzyki. 

Aplikacja dostępna na smartfony z systemem iOS i Android.

Rijksmuseum

Amsterdamskie muzeum oferuje aplikację, dzięki której możemy samodzielnie zorganizować wycieczkę multimedialną. System oferuje mnóstwo funkcji – od kupowania biletów, przez propozycje ścieżek zwiedzania, aż po dostęp do mnóstwa informacji czy prezentacji obrazów w formacie 3D. A warto dodać, że Rijks szczyci się jedną z najlepszych zdigitalizowanych kolekcji na świecie.

Aplikacja dostępna na smartfony z systemem iOS i Android.

Ask Mona

Chatboty przenikają do sfery sztuki. Zwane też wirtualnymi asystentami programy mają na celu uproszczenie interakcji między ludźmi a komputerami. Korzystające ze sztucznej inteligencji oprogramowanie może symulować rozmowę z użytkownikiem poprzez przesyłanie do niego wiadomości. Wielkie uznanie na tym polu zdobył bot „Ask Mona”, nazywany czasem „pierwszą sztuczną inteligencją poświęconą kulturze”. Aplikacja skupia się na ekspozycjach, muzeach, pomnikach, wydarzeniach historycznych i zabytkach Francji rekomendowanych z uwzględnieniem preferencji i zainteresowań użytkowników. Monę można znaleźć na Facebooku. Na razie dostępna jest jedynie w języku francuskim, ale angielski jest już wdrażany i pojawi się lada chwila.

Artykuł opublikowany na stronie Papaya.Rocks


Kategorie
INSPIRACJE

Biblioteka przyszłości

Za stworzeniem Biblioteki Przyszłości stoi norweska artystka Katie Paterson. Jej projekt zakłada powstanie swego rodzaju „kapsuły czasu”, w której zamknięte zostaną niewydane książki popularnych i znaczących autorów z całego świata. Dzieła literackie ujrzą światło dzienne dopiero w 2114 r., gdy tysiąc drzew w młodym, norweskim lesie wyrośnie na tyle, by wyprodukować z nich papier. Na nim właśnie zostaną wydrukowane nieznane nikomu książki.

Bibliotece przyszłości już od sześciu lat rokrocznie powierzana jest jedna pozycja. Pierwszą z nich była książka Scribbler Moon pióra Margaret Atwood, dwukrotnej zdobywczyni Nagrody Bookera i autorki Opowieści podrecznej. Wśród nich jest także tekst Davida Mitchella, autora Atlasu Chmur oraz prace tureckiej powieściopisarki Elif Şafak, a także Norwega Karla Ove Knausgårda, znanego z cyklu powieści autobiograficznych pt. Moja walka. W tym roku do zbiorów zostanie dołączona książka poety pochodzącego z Sajgonu, Oceana Vuonga.

Vuong, podobnie jak reszta autorów, będzie musiał udać się na samodzielną wędrówkę do lasu Nordmarka w północnej części Oslo, by złożyć swój rękopis w siedzibie Biblioteki Przyszłości.

– Wiele z drążących świat problemów ma sporo wspólnego z nastawieniem YOLO – żyjesz tylko raz, wykorzystuj wszystkie zasoby, zapomnij o przyszłym pokoleniu, zniszcz świat i weź to, czego chcesz – powiedział Vuong w rozmowie z portalem „Guardian” – Ten projekt jest inny, mniej egoistyczny od regularnych publikacji, w których istotne jest to, że widzisz swoje nazwisko w świecie. Tutaj jest odwrotnie. Zarówno ja, jak i ty zdążymy umrzeć do czasu, gdy inni będą czytać te teksty – dodał poeta.

Projekt Biblioteki Przyszłości jest wspierany przez miasto Oslo, Agency for Cultural Affairs i Agency of Urban Evironment. Opiekę nad rękopisami roztacza Deichmanske bibliotek.

Artykuł opublikowany na stronie Papaya.Rocks

Kategorie
INSPIRACJE

Bajka o zamrożonym wielorybie

Dla przyrody na pewno wyjątkowo odrębny, unikalny, bo drugiego nigdy nie było, czuł się jednak przeciętną, zwyczajną cysterną tranu, niekiedy fontanną i polewaczką. Śmiała mu się w oczy żywa woda, a gdy szarzało, chmurzyło się i falowało, szukał cieplejszych prądów lub pociechy w sobie. Siłą woli odganiał trudniejsze chwile, nie zanurzał w depresjach, oszczędzał na bólach i miał na tyle oleju w głowie, by za głęboko nie tonąć w zadumie nad losem. Nie nosił żałoby po żadnym życiu, które się nie udało, bo znał tylko swoje – pospolite i szare – chociaż od zawsze był żółty, a niektórzy w niedowidzeniu brali go za okaz złoty, błyszczący, wystawiony na pokaz bibelot w akwarium u jubilera lub dzieło sztuki.

Najpierw lodem pokryły się małe potoki, strumyki i studnie po wsiach. Po kilku miesiącach grozę, mrozy i zimy poznały stawy, jeziora i rzeki. Ocean opierał się długo, dotkliwie, ale nie był żadnym wyjątkiem, więc skuty lodem mógł już tylko marzyć o lepszych czasach – a razem z nim rekiny, dorsze, kraby, krewetki i mniejsze żyjątka – przynajmniej te, które przeżyły zimne dreszcze, chłody i brak nadziei. Zrazu ciekawie, dobrze, wygodnie, działo się pingwinom, fokom, morsom, a morskie lamparty i białe niedźwiedzie wpadły nawet euforię, ale i one zapadły w gnuśność, powolność, a także brak większego sensu.

Dzisiaj wszystkie ssaki utraciły poczucie równowagi, zatraciły niejeden ze swych instynktów, zapomniały własną drapieżność lub zwyczaje, które w przeszłości mniej dokuczały innym. Zamrożone wypatrują odwilży, cieplejszych wyroków, albo, niech już tak będzie, końca przygody i kresu ewolucji już nie do zniesienia. Razem ze wszystkimi czeka żółty wieloryb – niepotrzebny mewom, albatrosom i kormoranom, które pozdrawiały go z lotu ptaka, zbędny łakomym myśliwym i ostrym harpunom, a nawet do niczego już niepotrzebny piratom, których statki ścigały go dla zabawy. Świat mu się skurczył do kostki lodu, ale nie topnieje w nim nadzieja, że będzie cieplej.

Piotr Zaczkowski – Kulturoznawca i kulturopraktyk. Poeta, pisarz. Autor książek, redaktor wydawnictw, recenzent. Człowiek teatru. Związany z ideą Europejskiej Stolicy Kultury w Katowicach. Zarządza instytucją o najdłuższej nazwie: Katowice Miasto Ogrodów Instytucja Kultury im. Krystyny Bochenek. Uprawia autoizolację w mieszkaniu w Chorzowie.

Kategorie
INSPIRACJE

Bajka o mamucie i karuzeli

Niedługo czekano. Gdy opadł kurz i ustało tąpnięcie, podzielono role. Jak zawsze, od wielu księżyców, najsłabszych jaskiniowców wykorzystano w charakterze przynęty. Wybranego mamuta przyciągnęli okrzykami przerażenia i głupimi minami. Bardziej wytrawni myśliwi zasypali osobnika, który zaprzestał żucia trawy i opuścił stado, gradem strzał, włóczniami i czym miał kto pod ręką. Po dokonaniu dzieła, pożywne zwłoki podzielono na mniejsze kawałki i radośnie przetransportowano do wioski.

Ostatni wlókł się mężczyzna dojrzały w latach, lecz wątły i podłego wzrostu. Zawiódł w momencie próby i nie było z niego żadnego pożytku, bo rozprawę z mamutem przeżył skulony w krzakach. Nim cała wspólnota zasiadła do wieczornego grilla, niedojdę wezwał naczelnik wioski, który w kilku słowach, bo mowa jaskiniowców nie była złożona, oznajmił, że kto nie poluje, ten nie je. Negatywnego bohatera mijającego dnia nadal skręcało ze strachu, ale dodatkowo jeszcze z głodu. Oznajmił, że nie ma nic na swoją obronę, może jednak ozdobić wszystkie jaskinie malunkami, upamiętniając po wsze czasy odwagę innych i każdy epizod polowania. Po dłuższym (nieprzesadnie długim, jak to u jaskiniowców) namyśle propozycję przyjęto.

Po tysiącleciach jaskinie zyskały status zabytków, a w miastach i wioskach zbudowano wesołe miasteczka. Mieszkają w nich artyści, iluzjoniści i kuratorzy. Dyrektorom śnią się puste i zimne karuzele, opustoszały diabelski młyn, a najbardziej popularny jest koszmar o salonie krzywych luster, które przeglądają się same w sobie.

Piotr Zaczkowski – Kulturoznawca i kulturopraktyk. Poeta, pisarz. Autor książek, redaktor wydawnictw, recenzent. Człowiek teatru. Związany z ideą Europejskiej Stolicy Kultury w Katowicach. Zarządza instytucją o najdłuższej nazwie: Katowice Miasto Ogrodów Instytucja Kultury im. Krystyny Bochenek. Uprawia autoizolację w mieszkaniu w Chorzowie.

Tekst zamieszczony w pierwszym numerze Pegazy Zarazy Kolejny numer może powstać dzięki pomocy na wspieram.to

Kategorie
INSPIRACJE

A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys

Przyszłość Amsterdamu ma smak i kształt pączka z dziurką albo słodkiego obwarzanka – jak pisze na swoim blogu dziennikarz, publicysta i autor właśnie wydanej książki W Polsce, czyli wszędzie. Rzecz o upadku i przyszłości świata Edwin Bendyk. Miasto, chcąc zapewnić bezpieczeństwo mieszkańcom, postanowiło z pomocą brytyjskiej ekonomistki Kate Raworth z oksfordzkiego Environmental Change Institute opracować nowatorski plan odbudowy po gospodarczym spustoszeniu, jakiego właśnie dokonuje pandemia koronawirusa. Stolica Holandii chce upiec dwa ciastka na jednym ogniu, bo zamierza pogodzić interesy ludzi i planety, dbając o rozwój, dostatek i równość w społeczeństwie przy jednoczesnym zaangażowaniu w ochronę naturalnych ekosystemów i zasobów Ziemi.

Brzmi utopijnie? Być może. Jednak, jak przekonuje w wywiadzie dla „Guardiana” zastępczyni burmistrzyni Amsterdamu Marieke van Doorninck, przyjęty w zeszłym tygodniu model ekonomiczny, który uczyni stolicę Holandii „pierwszym na świecie pączkiem [z ang. doughnut – przyp. red.] miejskim”, to nie tyle „hipisowski sposób patrzenia na świat”, co holistyczna, nowoczesna i uwzględniająca wyzwania społeczne i ekologiczne XXI wieku koncepcja transformacji. „Myślę, że może to pomóc nam przezwyciężyć skutki kryzysu” – stwierdziła samorządowczyni po tym, jak walczący z pandemią koronawirusa urząd miasta oficjalnie ogłosił dokument The Amsterdam City Doughnut jako punkt wyjścia dla kierunku swojej długoterminowej polityki i wizji rozwoju. Nad realizacją i monitorowaniem działania przedsięwzięć zawartych w tym programie będzie czuwać powołana właśnie Amsterdam Donut Coalition, złożona z samorządowców, naukowców i aktywnych działaczy na rzecz miasta, ekologii i dobra społecznego.

– Ludzkości nie stać na dobrobyt definiowany przez współczesną mainstreamową ekonomię. Żyjemy na kredyt, a to oznacza, że zaraz przyjdzie wierzyciel i będzie domagać się spłaty zadłużenia. Tym wierzycielem jest natura, która na razie wysyła pierwszego komornika – koronawirusa. Za chwilę jednak przyjdą kolejni – susza, pożary lasów, kolejne pandemie, a także powodzie. Amsterdam o tym wie. I zdaje sobie sprawę, że ilościowe obliczanie dobrobytu jest złudne, a dalsze zapożyczanie się u Ziemi – niebezpieczne – mówi Edwin Bendyk.

– Warunkiem dobrego życia w oczach Holendrów przestaje być zasobność portfela. Zamiast tego chcą oni postawić na wysoką jakość usług publicznych oraz zaspokojenie podstawowych potrzeb społecznych. Widząc, że w wyniku pandemii grunt stabilności osuwa się pod wszystkimi, Amsterdam przymierza się do głębokich przemian gospodarczych, by nie zmarnować kryzysu i potraktować go jak próg wejścia w nowy ład – dodaje nasz rozmówca.

Przepis na ekosocjalizm:

Doughnut economics opiera się na odrzuceniu dotychczasowego wyobrażenia o dobrobycie, możliwym do osiągnięcia wyłącznie dzięki nieustannemu wzrostowi gospodarczemu i działaniom podporządkowanym prawom popytu i podaży. Autorka koncepcji, Kate Raworth, już w 2012 roku w artykule opublikowanym przez Oxfam Bezpieczna i sprawiedliwa przestrzeń dla ludzkości, a 3 lata później w głośnej książce Doughnut Economics: Seven Ways to Think Like a 21st-Century Economist przekonywała, że globalna gospodarka może dobrze prosperować, gdy oprze się ją na innych niż dotychczas paradygmatach, a dokładniej na fundamentach społecznych, mieszczących się w ramach tzw. pułapów ekologicznych.

Te zależności obrazuje okrągły diagram przypominający kształtem amerykański pączek z otworem w środku, gdzie wewnętrzny pierścień wyznacza minimum niezbędne dla ludzi do prowadzenia dobrego i bezpiecznego życia. Mowa o podstawowych zasobach, do których – jak sugeruje Organizacja Narodów Zjednoczonych w Celach Zrównoważonego Rozwoju 2030 – powinien mieć dostęp każdy człowiek na świecie. Tymi standardami są m.in. pożywienie, czysta woda, dach nad głową, odpowiednie warunki sanitarne, edukacja, opieka zdrowotna, a także równość płci, sprawiedliwość społeczna oraz głos polityczny.

Z kolei zewnętrzną część ekonomicznego ciastka tworzą bariery ekologiczne, których ludzkość – jeśli chce uniknąć katastrof – nie powinna przekraczać. Raworth wymienia tutaj 9 granic planetarnych (np. zmiany klimatyczne, zanieczyszczenie powietrza, utrata bioróżnorodności i zakwaszenie oceanów), powołując się na termin ukuty w 2009 roku przez szwedzko-amerykański duet naukowców, Johana Rockströma i Willa Steffena.

Clou teorii brytyjskiej ekonomistki tworzy to, co znajduje się pomiędzy środkowym a wierzchnim obwodem obwarzanka, a więc przekonanie, że bezpieczeństwo ludzkości jest zależne od stanu planety i musi być oparte na nowoczesnym myśleniu o procesach ekonomicznych.

„Gospodarka to dynamiczny system, podlegający ciągłym przekształceniom – nie mamy tu do czynienia ze stałymi prawami, lecz ze sposobem zaprojektowania. W XXI wieku jej szkieletem powinna być kwestia regeneracji ekosystemów – tak, aby nasze zużycie materiałów czy energii odbywało się w ramach cykli ekosystemowych oraz w obrębie wyznaczanych przez nie granic. Musi mieć również charakter redystrybucyjny, aby dynamika rynków nie prowadziła do koncentracji bogactwa i zysków w rękach jednoprocentowej mniejszości (tak jak to się dzieje obecnie), lecz dzieliła je w bardziej równomierny sposób” – mówiła Kate Raworth w zeszłym roku w wywiadzie, który mogliście przeczytać na łamach Krytyki Politycznej.

– To nie aberracja, lecz przełożenie socjaldemokratycznego języka na czasy kryzysu ekologicznego. Propozycje Raworth nazwałbym rodzajem ekosocjaldemokracji albo ekosocjalizmu, które dzisiaj wielu mainstreamowcom i ortodoksyjnym ekonomistom wydają się absurdalne. Zupełnie tak samo, jak pod koniec lat 60. traktowano postulaty Friedmana i Hayeka, które są przecież podstawą współczesnych gospodarek. Dziś ponownie trzeba dokonać otwarcia horyzontu intelektualnego i normalizacji myślenia ekosocjalistycznego jako systemu społecznej sprawiedliwości oraz odpowiedzialności przyrodniczej. Taki właśnie cel ma doughnut economy – twierdzi Edwin Bendyk.

Globalnie i lokalnie:

Choć w założeniu Raworth pączek miał odpowiadać na międzynarodowe, globalne potrzeby zmian, do ekonomistki napływało mnóstwo pytań o to, czy model da się zastosować przez mniejsze podmioty – takie jak region czy miasto. W przypadku Amsterdamu, który jest pierwszym ośrodkiem sięgającym po doktrynę ekonomicznego ciastka, praca nad strategią odbywała się w ramach konceptualnej kooperacji m.in. z popularyzatorką biomimikry (biomimetyki) Janine Benyus.

„Staraliśmy się połączyć esencję naszych przeciwstawnych sposobów myślenia o ludziach i miejscu” – pisze na swoim blogu Kate Raworth. „Rezultatem jest całościowe podejście, które obejmuje perspektywy społeczne i ekologiczne, zarówno lokalnie, jak i globalnie. Stosowane na skalę miasta, zaczyna się ono od zadania pytania na miarę XXI wieku: »Jak nasze miasto może stać się domem dla rozwoju ludzi w rozwijającym się miejscu i szanować przy tym dobrobyt całej ludzkości i zdrowie całej planety?«” – wyjaśnia autorka Doughnut economics.

Amsterdam poszedł dalej i tak sformułowane pytanie podzielił na 4 kategorie obszarów działania miasta – lokalno-społeczny (np. zapewnienie dobrej i bezpłatnej opieki medycznej mieszkańcom), globalno-społeczny (np. import produktów pozyskanych etycznie), lokalno-ekologiczny (np. inwestycja w „zieloną” infrastrukturę miejską) i globalno-ekologiczny (np. wyzerowanie emisji gazów cieplarnianych). Dzięki tym narzędziom, nazywanym też soczewkami, przez które holenderska metropolia może się sobie wnikliwie przyjrzeć, stworzono publiczny portret miasta, który następnie został przekształcony w „selfie”, pokazujące „doświadczenia mieszkańców, ich wartości, nadzieje i obawy, pomysły i inicjatywy, a także własne zrozumienie głębokich powiązań z resztą świata”.

Pączek staje się również odpowiedzią na jeden z najbardziej palących problemów współczesnych miast – mieszkalnictwa i drastycznie rosnących cen nieruchomości uważanych dziś za najbardziej opłacalną inwestycję. Wykupowanie całych kwartałów ziemi w największych metropoliach w celu upłynnienia kapitału sprawia, że rynek mieszkaniowy rządzi się absurdalnymi prawami. Problemem jest bezdomność, która w od 2009 do 2018 roku wzrosła dwukrotnie, jak również zalew mieszkań z krótkim terminem wynajmu (Airbnb) oraz bardzo wysokie czynsze.

Z danych miasta, na które powołuje się „Guardian”, aż 20 proc. wynajmujących nie jest w stanie zaspokoić swoich podstawowych potrzeb po opłaceniu mieszkania. Lokale socjalne otrzymuje zaś jedynie 12 proc. z ok. 60 tys. wniosków rozpatrywanych w tej sprawie. Amsterdamczycy po opłaceniu czynszu ledwie wiążą koniec z końcem. To duży, namacalny problem społeczny, którego w zamożnej i wiele znaczącej na świecie metropolii nie powinno być. Model ekonomiczny Raworth zakłada, że dach nad głową jest podstawowym standardem, który miasto powinno gwarantować mieszkańcom.

Wolność, współpraca i kasa:

Trzeba przy tym pamiętać, że choć Amsterdam ma duże i innowacyjne ambicje, do realizacji swoich przedsięwzięć przygotowywał się od dekad. Posiada też odpowiednie warunki pozwalające na skuteczne przeprowadzenie rewolucyjnej transformacji. W grę wchodzą także pieniądze. Nie można bowiem zapominać o tym, że stolica Holandii jest bardzo bogatym miastem, jak również jedną z metropolii o najsilniejszym znaczeniu globalnym, między innymi z uwagi na swoje porty lotnicze i morskie, które obsługują światowy rynek rolniczy i giełdę kwiatową o równie szerokim zasięgu.

– To, co Amsterdam robi teraz – jest kontynuacją ścieżki obranej w przeszłości i nowatorstwa w myśleniu, któremu Holendrzy po raz pierwszy dali wyraz już pod koniec XVI wieku – mówi Edwin Bendyk.

To wtedy rozpoczął się kryzys przez historyków nazywany ogólnym lub globalnym, jak w książce Geoffreya Parkera, który wskazuje, że głównym powodem tych zmian – głodu, wojen, upadku wielu państw i wspólnot – były konsekwencje ochłodzenia klimatu. Analogii we współczesności nie trzeba więc zbyt długo szukać, bo znów stajemy przed zagrożeniami, na które Holendrzy odpowiadają szybciej i inaczej niż reszta świata.

– Oni już 400 lat temu mocno uciekli do przodu. Zamiast utrwalać dotychczasowe ścieżki wydeptali własną – dodaje Edwin Bendyk. – Poszli w mieszczaństwo, naukę, wolność myślenia. Zbudowali podstawy nowej cywilizacji, która okazała się potem kapitalizmem. Z głodem wynikającym ze zmiany warunków klimatycznych też sobie poradzili, m.in. dzięki intensyfikacji i transformacji rolnictwa. Produkty niskiej wartości importowali z zagranicy (m.in. z Rzeczpospolitej), a sami przestawili się na hodowlę bydła czy tulipanów, czyli to, co bardziej opłacalne. Dzisiaj Holandia – kraj niewiele większy niż Mazowsze – jest drugim po USA eksporterem żywności na świecie – dodaje nasz rozmówca, wskazując też na ogromne przywiązanie Holendrów do wolności obywatelskich oraz dużą świadomość zależności od przyrody.

– W funkcjonowanie i charakter Amsterdamu wpisuje się więc głęboki szacunek dla indywidualizmu jednostki i otwarcie na wszystkie awangardowe choćby z polskiego punktu widzenia rozwiązania dotyczące obyczajowości, życia społecznego czy praw człowieka, takich jak legalizacja miękkich narkotyków, prostytucji, eutanazji czy małżeństw jednopłciowych. Z drugiej strony Holendrów (nie tylko tych ze stolicy) cechuje silny i niepowtarzalny duch współpracy, którego nie da się znaleźć nigdzie indziej i nazwać – ani klasycznym socjalizmem, ani podręcznikowym liberalizmem. Przede wszystkim jednak mieszkańcy Amsterdamu myślą prospektywnie – jako obywatele miasta położonego nad morzem i od żywiołu uzależnionego – o konsekwencjach zmian klimatycznych. Im nie trzeba tłumaczyć, że w ciągu stu lat poziom oceanów podniesie się o pół, a nawet dwa metry. Wiedzą, jakie są koszty i poważnie traktują kwestie związane ze środowiskiem – tłumaczy Edwin Bendyk.

Zachodni postmaterializm:

Bendyk wskazuje, że metropolia od lat szukała rozwiązań, które odpowiadałyby na wyzwania środowiskowe, a od co najmniej dekady pracuje nad realizacją tzw. circular economy, czyli ekonomii działającej w obiegu zamkniętym. Miasto, ale i cała Holandia, dąży do tego, by łańcuch wytwarzania dóbr i usług nie tyle korzystał z recyklingu, co minimalizował generowanie odpadów niemal do zera, tak jak dzieje się to w naturze.

– To konsekwencja już wcześniej wypracowanej strategii – biomimikry, którą widać zarówno w projektowaniu procesów miejskich, jak i miejskiej infrastruktury w taki sposób, by nie zacierać granicy pomiędzy tym, co miejskie, a tym, co naturalne. Mieszkańcy i władze Amsterdamu uważają, że miasto jest częścią ekosystemu, a nie czymś wyodrębnionym. Musi więc działać na podobieństwo przyrody. Teraz, dzięki doughnut economy, która jest syntezą ich myślenia, mogą z powodzeniem realizować swoją wizję, bo to, co proponuje Raworth, całościowo spina cel społeczny z celem ekologicznym – zauważa Edwin Bendyk i dodaje, że projekt amsterdamskiego pączka ma dużą szansę na powodzenie również ze względów demograficznych.

Holandia bowiem jest starzejącym się społeczeństwem, które wchodzi w fazę wzrostu postmaterialnego i dociera do podobnego momentu, w jakim Japończycy znaleźli się w latach 80., czyli stagnacji sekularnej.

– Brak wzrostu gospodarczego nie musi być jednak złą wiadomością dla społeczeństwa. Czynniki makroekonomiczne może i staną w miejscu, ale to nie przekreśla szans na dobre życie. Prawdą jest, że starsi mieszkańcy konsumują mniej dóbr materialnych, ale potrzebują jednocześnie więcej usług medycznych, opiekuńczych itp. – w sferze niematerialnej. Kontekst starzenia się zmienił sytuację w zasadzie w całej Europie, więc wiele wskazuje na to, że trzeba będzie ten właśnie aspekt wziąć pod uwagę przy projektowaniu przyszłości. W takim społeczeństwie jest zresztą łatwiej przestawić się na doughnut economics, bo uwzględnia ona potrzeby starszych ludzi. Na pewno więc spotka się ze znacznie mniejszym oporem niż chociażby w Indiach, gdzie 600 mln ludzi to ci, którzy nie przekroczyli 25. roku życia – tłumaczy Edwin Bendyk.

Z tej perspektywy ekonomia pączka może wydawać się zachodniocentryczna, zwłaszcza że pośrednio odwołuje się do założeń Europejskiego Zielonego Ładu i dyskusji o jego amerykańskiej wersji. Z drugiej strony Raworth sięga po wartości globalnej sprawiedliwości społecznej, która staje się obecnie jednym z głównych obok zmian klimatycznych wyzwań współpracujących ze sobą rządów i wymaga od krajów rozwiniętych odpowiedzialności za ich działania (uczestnictwo w nieetycznej masowej produkcji, przyczynianie się do wyzysku, emisja CO2) i wpływ na sytuację biedniejszych sąsiadów. Sytuacje takie jak trwająca obecnie pandemia również pokazują, że kryzysy nie uwzględniają podziałów i granic.

– Wprawdzie najbardziej uderzają w najuboższych, ale bogaci też na nich tracą. Dlatego tak konieczna jest ogólnoświatowa zmiana paradygmatów – mówi Bendyk. – Oczywiście możemy ignorować szanse na przeobrażenia, jak większość ekonomistów i polityków, którzy twierdzą, że trzeba wrócić na ścieżkę wzrostu finansowego, wyrażonego ekspansją kredytową i monetarną. Wtedy jednak dojdziemy m.in. do kresu energetycznego.

Musimy sobie zdać sprawę, że gospodarka w obecnym kształcie nie przetrwa, nie wróci żadna „normalność” sprzed pandemii. To trudne, bo znajdujemy się w sytuacji, w której po prostu mówimy alkoholikowi, że trzeba odstawić butelkę i zacząć żyć na herbacie. Czy chcemy w to wierzyć, czy nie, jako ludzkość końcu dojdziemy do ściany – pytanie, kiedy to się wydarzy i czy chcemy z tą przeszkodą uporać się w sposób kontrolowany, jak czyni to właśnie Amsterdam, czy też w katastroficznych warunkach – podsumowuje nasz rozmówca.

Tekst zamieszczony na stronach Krytyki Politycznej

Paulina Januszewska – dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.

Kategorie
INSPIRACJE

Domowa izolacja

My wife hates it when I work from home – takim komentarzem opatrzył jedno ze swoich ostatnich dzieł znany streetartowy artysta. Banksy, bo o nim mowa, wypowiedział się na temat domowej izolacji, której musi przestrzegać dziś większość z nas.

View this post on Instagram

. . My wife hates it when I work from home.

A post shared by Banksy (@banksy) on

To nie jedyna praca artysty odnosząca się do epidemii, z którą walczy cały świat. Odniósł się także do roli służb medycznych stojących na pierwszej linii frontu walki z chorobą, przedstawiając w roli superbohaterki pielęgniarkę.

Więcej na ten temat: https://papaya.rocks/pl/news/banksy-takze-pracuje-w-domu-a-jego-zona-nie-znosi-juz-obecnosci oraz https://papaya.rocks/pl/news/pielegniarka-jako-superbohaterka-banksy-odslania-kolejna-pra

Kategorie
INSPIRACJE

Rezydencje na świecie: Taipei Artist Village

W 2010 roku do projektu dołączyła druga lokalizacja w południowej części Tajpej – Treasure Hill Artist Village – zajmująca historyczne wzgórze, której społeczność stworzyła jedną z najbardziej unikatowych wizualnie atrakcji Tajwanu. 

W założeniach projektu czytamy, że poprzez program rezydencji artystycznych Taipei Artist Village buduje wielonarodową sieć partnerskiego uczestnictwa. W czteropiętrowym budynku znajdują się pracownie i trzy sale wystawowe. Jest też studio do tańca, sala z pianinem oraz ciemnia. Na rezydencji może przebywać jednocześnie dwunastu artystów. Lokalizacja w centrum miasta pozwala na sprawną komunikację i dostęp do materiałów. Do programu zapraszani są tajwańscy i międzynarodowi artyści, krytycy, pisarze. TAV skupia się na tworzeniu dialogu, umożliwianiu wymiany poglądów i współdziałaniu z tkanką kulturalną miasta. 

AiR Taipei (Artist-in-Residence) we współpracy z projektami non-profit regularnie organizują spotkania z rezydentami. Artyści mają okazję spotkać się z lokalną publicznością i podzielić doświadczeniami lub pomysłami na projekty. Działania te sprzyjają w bezpośredni sposób sieciowaniu społeczności z międzynarodową sceną artystyczną. Dodatkowo, TAV organizuje wyjazdy rezydencyjne dla artystów z Tajwanu wraz z partnerami z Azji, Europy i Oceanii, w ramach programu wymian. 

Druga lokalizacja projektu mieści się w dzielnicy Gongguan na Treasure Hill (Wzgórzu Skarbów). Nielegalne zabudowania, wzniesione głównie w latach 60. i 70., wiją się po naturalnym zboczu, chaotycznie i misternie układając elementy w całości krajobrazu. W latach 80. miejsce to miało zostać zburzone, ale dzięki aktywistom i lokalnym mieszkańcom, udało się zachować teren oraz wpisać na listę historycznych społeczności Tajpej.  

Aby wejść na teren Treasure Hill Artist Village od strony metra trzeba przejść przez przedproże buddyjskiej świątyni bogini miłosierdzia – Guan Yin. W naturalny sposób stała się ona również patronką sztuki i ważnym elementem wioski. Podobno w Tajwanie jest więcej świątyń niż sklepów spożywczych.

Na terenie wioski nadal żyją lokalni mieszkańcy. Od kilku lat towarzyszą im również artyści. THAV stawia na projekty angażujące społeczność i historię miejsca oraz ogólnodostępność sztuki dla odbiorców. Osoby przyjeżdzające na rezydencje mogą spędzić tu od kilku tygodni do kilku miesięcy. Program rezydencyjny zapewnia studio i pomoc kuratorską w trakcie pobytu. Organizowane są warsztaty, dni otwartych pracowni i wystawa na koniec rezydencji. Dostępny jest warsztat drewna, sala prób i dwie sale ekspozycyjne. Poza pracowniami mieszczą się tu też kawiarnie i studia z rękodziełem i tajwańskim dizajnem. 

Wśród artystów, którzy uczestniczyli w programach rezydencyjnych, są twórcy z dziedziny sztuk wizualnych, tancerze, rzeźbiarze, muzycy a nawet konstruktor robotów. Co wydaje się być ważne dla obu lokalizacji i projektu ogólnie, jest tworzenie poczucia wspólnoty i zakorzenienie w lokalnym kontekście. 

www.artistvillage.org

Kasia Sobczak

Kasia jest z Sopotu, ale od ponad trzech lat mieszka w Portugalii. Pracuje jako niezależny kurator sztuk wizualnych. Niedawno dołączyła do zespołu centrum rezydencyjnego PADA Studios, gdzie wspiera założycieli projektu w jego rozwoju. W maju 2019 roku ukończyła CuratorLab na sztokholmskim uniwersytecie Konstfack. Od 2017 współtworzy kolektyw kuratorski Da Luz, który współpracuje z młodymi artystami z Lizbony. W swojej praktyce odnosi się do historii miejsc lub osób. Lubi archiwa, biblioteki i nieoczywiste lokalizacje. Często w narracji projektów nawiązuje do przestrzeni, tworząc doświadczenia zamiast prezentacji. W wolnych chwilach oprowadza po lizbońskich galeriach sztuki i pracowniach artystów albo spędza czas nad wodą.

Tekst pochodzi z bloga prowadzonego przez Atr Inkubator Goyki 3 Polecamy.

Kategorie
INSPIRACJE

Dziennik niepodróżny

Rodzinną podróż do Izraela planowaliśmy od roku. Mieliśmy ruszyć z Berlina 8 marca. Tak, by zdążyć na Święto Purim. Każdy dzień skrupulatnie zaplanowaliśmy. Najpierw Stara Jaffa potem Nazareth, Jezioro Galilejskie, Masada i Morze Martwe, Jerozolima, Palestyna i na końcu Tel Aviw. Dwa dni przed podróżą nasz lot odwołano. Izrael zamknął granice dla podróżujących z niektórych krajów, niedługo potem ze wszystkich. Odbywaliśmy więc tę podróż w myślach. Wędrowaliśmy po Ziemi Świętej, będąc we Wrocławiu.

Dzień pierwszy

Idę Martestrasse po swoich śladach. Tą samą drogą, którą jechałem przed chwilą. Pozdrawiam wielką postać pięknej dziewczyny, co frywolnie spogląda spod kwietnego wianka, raz po raz, od ponad stu lat. Teraz na mnie. Szukam pieska, który nie zdołał zabrać się z nami do domu. Prawdopodobnie biegł za nami, jak zwykle, gdy zostanie zapomniany. Niezabrany. Fasady połyskują światłami lamp, zmrok i pustka. I tylko mój głos niesie się po berlińskiej ulicy: Lola! Lola!

Berlin jest tu. Nieodwiedzony. Czuję go. Na wrocławskich ulicach. Dziś płonął pod mieszczańskim browarem. Pod Domem. A ja, a my. Niezabrani.

Dzień drugi

Nie przylecieliśmy na lotnisko Ben Guriona. Kontrola graniczna ma pełno roboty. Sprawdzają wszystkich, którzy mogą stanowić niebezpieczeństwo dla kraju.

Czy nie są zarażeni koronawirusem? Czy na takich nie wyglądają?

Od razu nie udaliśmy się taksówką do Starej Jaffy. Tam jest nasz apartament, w którym mieliśmy mieszkać. Moglibyśmy tam spotkać bohaterów opowiadania Hłaski, którzy pracowali u starego Żyda przy starzeniu dywanów. Chodzili całymi dniami w twardych butach po zupełnie nowym perskim dywanie i palili tanie papierosy, popiół strzepując obowiązkowo pod nogi. Dywan z dnia na dzień stawał się coraz starszy. Nie spotkaliśmy sprzedawcy falafeli w arabskim kiosku, nie weszliśmy do kościoła św. Piotra. Nie zostawiliśmy bagaży w apartamencie, z którego wychodzi się na dach i widać panoramę portu.

W oddali tętni życiem Tel Aviv, a na redzie wciąż stoi stalowy przeogromny jacht milionera z Dubaju. Nie zbiegliśmy szybko kamiennymi uliczkami w stronę schodów, zaglądając w witryny jubilerom. Do portu. A potem na piaszczystą plażę, żeby moczyć nogi w śródziemnym morzu.

Jaffę widać z rynku

Jaffa wyolbrzymia się podziwiana z dołu murami fortu i wieżami minaretów. W jej centrum wisi zawieszone w przestrzeni drzewo oliwne. Symbol pokoju. Rośnie w dużym worku z ziemią.

Kolorowy neon Jaffa z promieniami wokół widać już z rynku. Wystarczy stanąć pod redakcją Wyborczej, tam gdzie Nagi Murzyn z Dzidą, by zobaczyć rozświetloną witrynę dawnego banku, a wewnątrz ludzi w Jaffie. A tam: mezze, fallafel, piwo Makabi, szpady z cielęciną i pieczony kalafior.

A pomiędzy, na środku placu Solnego mała iglica – wspomnienie płomiennych kazań Jana Kapistrana o grzechu chciwości i zbytku. I wrocławskich mieszczanach, palących na stosie wpierw swoje drogie meble, lustra i gry, potem Żydów winnych tych grzechów.

Byliśmy w Jaffie.

Marek Sztark

Niezależny animator kultury i rozwoju lokalnego, znawca bliźniąt, wykładowca, polonista, ratownik poszkodowanych zabytków, chodzący bank dobrych pomysłów. Jak był mały, zjadł go teatr i do teraz nie wypluł. Pogromca niedasizmu i rozmemłanych miągw. Ograniczenia czasoprzestrzeni nie robią na nim żadnego wrażenia, w związku z tym pracuje wszędzie naraz; w Strefie Kultury we Wrocławiu, kieruje Kontrapunktem w Szczecinie, knuje misje z Forum Kraków i Bóg wie co i gdzie jeszcze. Uważa, że redagowanie gazetki, pisanie wierszy, wymyślanie spektaklu i przygoto-wanie finezyjnych śledzików są dobre na wszystko

Tekst zamieszczony w pierwszym numerze nieregularnika „Pegazy Zarazy. Zapraszamy do lektury