Kategorie
OPINIE

Wielkie i małe zaklęcia cz. 3 – „Grajfka”

Kolega wpadł na pomysł, aby nowe kino społecznościowe w Chorzowie nazywało się „Grajfka”. Nie mieliśmy wątpliwości, że nazwa jest dobra, prosta i adekwatna. Nikt nie pytał co to słowo znaczy, wszyscy wychowaliśmy się w kręgu jego oddziaływania. 

Problemy pojawiły się kiedy znaczenie słowa ”Grajfka” trzeba było wytłumaczyć gościom spoza Ślaska. Powiedzieć, że śląska „grajfka” to polska „umiejętność”, to jednak trochę kulą w płot, bo „umiejętność” znaczyłaby, że czegoś można się nauczyć. A wiemy na Śląsku, że kiedy nie ma się grajfki – to nauka na nic. Grajfka to raczej o coś między „zręcznością”, a „smykałką”. 

Rzecz, która gdzie indziej, wymagałaby wnikliwych badań, na Śląsku wydaje się prosta i naturalna. Każdy Ślązak, czy Ślązaczka z wiekiem staje się specjalistą od grajfki. Moja babcia, kiedy jako dziecko próbowałem jej pomagać przy zabijaniu karpi na Boże Narodzenie, zawyrokowała: 

„-dej sie synek pokój, niy mosz do tego grajfki”.

Toteż nigdy więcej nie brałem się za podobne rzeczy. Starszy kolega z podwórka stwierdzeniem „- do fusbalu to ty grajfki niy mosz”, wybawił mnie z wielu godzin statystowania bardziej zwinnym miłośnikom piłki nożnej. Mogłem odtąd pożytkować zaoszczędzony czas na ciekawsze dla mnie zajęcia, jak gra na gitarze, czy teatr … Kto wie czy ów kolega z podwórka, nie był moim pierwszym mentorem i prostą, życiową wskazówką ukierunkował mnie na resztę lat? 

Każdy przeciętny zjadacz rolady z kluskami i modrą kapustą, ogarnia prosty przekaz słowa „grajfka”. Niestety straciliśmy już pierwotny instynkt by podążać za jego magią. Przypomina mi się film urodzonego w Zabrzu Michała Rosy pt. „Szczęście Świata”. Akcja toczy się tuż przed Drugą Wojną Światową, w śląskiej kamienicy. Jej mieszkańcy, w lunatycznym niemal pędzie, podążają za swoimi zainteresowaniami, zaniedbując często sprawy doczesne. Mamy więc windziarza opętanego miłością do matematyki, botanika hodującego w łazience opuncje, mamy dozorcę – miłośnika podróży… Zwykły śląski „familok”, pełen jest ekscentryków, barwnych i ciekawych postaci, kipi w nim od różnorodności języków, religii, postaw, i charakterów. Każdy podąża za swoją grajfką. 

A jak jest dziś? 

Kiedy dziecko uwielbia czytać powieści fantasy, ale ma kłopoty z matematyką, zapisujemy go na korepetycje z matematyki i chowamy książki (znam osobiście taki przypadek). Zostaliśmy wychowani w kulturze zasypywania niedoborów. Wyznaczono nam średnią i nauczono, że powinniśmy do niej dążyć. Za odstawanie od średniej byliśmy karani ocenami – wysokimi lub niskimi. Nikt nie sprawdzał, czy nasze słabe wyniki były efektem zaniedbań, lenistwa, czy braku grajfki.  Z reguły nie docieka się też, czy piątki to wynik szczerego zainteresowania, czy też pruskiej dyscypliny odbierającej radość dzieciństwa. W dorosłym życiu dołączy do tego jeszcze dogmat: „nie wychylaj się”.

W Ameryce ludzie tłumaczyli mi: „kiedy coś ci nie wychodzi, zostaw to, bo przy dużym wysiłku, w najlepszym wypadku będziesz w tym przeciętny. Szkoda czasu i energii na przeciętność, idzie o to by być mistrzem. Odkryj co Cię interesuję i podążaj za tym. Resztę sobie odpuść”. 

W biografiach ludzi, którzy dzięki pasji i talentowi zapisali się w historii złotymi zgłoskami, jak mantra powraca ta sama opowieść: mówiąc delikatnie nie byli orłami w pozostałych dziedzinach życia. Płacili za to oczywiście swoją cenę. Olga Boznańska, Jimi Hendrix, Zdzisław Beksiński, Józef Bożek, Louis Armstrong, muzycy The Beatles, Pele … Wszystkich łączy jedno: robili to do czego mieli grajfkę. Resztę mieli gdzieś… 

Tomasz Ignalski