Lagom – to szwedzkie słowo, które – w dużym uproszczeniu można przetłumaczyć na polskie: „w sam raz”, choć nie ma dokładnego odpowiednika tego słowa w języku polskim.
„Lagom” określa ile potrzeba do szczęśliwego życia i kiedy powiedzieć „dość”. Blisko mu do duńskiego, robiącego większą karierę „Hygge”, nie znaczy jednak dokładnie tego samego. „Lagom”, ma zdecydowanie pozytywny wydźwięk, a polski język wydaje się być ubogi gdy chodzi o słowa oddające pozytywne uczucia. Poza oczywistymi jak: ‚szczęście”, „radość” „przyjemność”, jesteśmy w kłopocie, bo „satysfakcja”, to zapożyczenie, które kojarzy się również z pojedynkowaniem, a trącące myszką „błogość” czy „idylla” i tak wydają się zręczniejsze od wymyślonego na siłę – „dobrostanu”.
Skandynawowie i Duńczycy z charakterystyczną dla siebie oszczędnością posiadają po jednym określeniu na wiele różnych drobnych rzeczy – związanych tyleż z uczuciami, co z kulturą. Uczucia, a raczej nastroje, styl życia i kultura łączą cię w prostych krótkich słowach.
Filozofia „lagom”, związana jest z bliskością, i poczuciem bezpieczeństwa. W poczuciu bezpieczeństwa tkwi też różnica między naszymi kulturami. Na poczuciu bezpieczeństwa mogłaby zasadzać się też różnica między starym i nowym podejściem do organizowania kultury.
Od lat umyka nam oczywistość, że poczucie bezpieczeństwa odczuwamy wtedy, gdy możemy spokojnie opuścić gardę. Psychologowie wskazują, że duża ilość służb ochrony, wyraziste oznaczenia wyjść ewakuacyjnych, wzbudzają w nas raczej poczucie niepokoju. Podobnie dzieje się pewnie, kiedy nosimy na twarzach maseczki i co kilka metrów możemy poddać się dezynfekcji rąk.
„Opuścić gardę”, możemy jedynie, gdy czujemy się u siebie. Czujemy atmosferę spokoju, intymności, gdy odkładamy na bok zmartwienia. Jest jeszcze jedno – znów niestety nie polskie – określenie na ten stan: „tete-a-tete” (dosł. „twarzą w twarz”). O dużych plenerowych koncertach, świętach miast czy festiwalach można powiedzieć wiele, ale na pewno nie, że są „tete-a-tete”.
Atrybuty kultury „lagom” nie były do tej pory często obecne w organizowaniu życia kulturalnego, zwłaszcza w dużych zbiorowościach. A jak by to mogło wyglądać teraz?
Ciepło
Czyż nie jest przyjemniej słuchać dobrej muzyki na żywo w kameralnym gronie, w nieformalnym, luźnym stroju, popijając, w zimny, październikowy wieczór kolejne dźwięki łykiem gorącej kawy lub herbaty?
Koncert, lub spektakl przy kominku, dla maksymalnie kilkudziesięcioosobowej, nieprzypadkowej grupy, która ma szansę na długą pogawędkę z artystą po koncercie, gdzie nikt nie wygania, po ostatnim bisie? Przypomnijmy „Ciepła atmosfera”, to nie synonim gorącego pomieszczenia.
Jasno
Wielu widzów lubi moment, kiedy na widowni gasną światła. Możemy wtopić się w ciemność i w oglądany spektakl. Jesteśmy anonimowymi widzami. Na spektaklach teatralnych i kabaretowych, miejsca w pierwszych rzędach nie cieszą się popularnością. Wielu widzów niechętnie przyjmuje jakiekolwiek formy interakcji z artystami.
Są jednak artyści, którzy proszą o pozostawienie świateł na widowni. Chcą spoglądać w twarze swoich widzów, rozmawiać z nimi. Gdyby tak zamiast całkowitej ciemności poustawiać wśród widzów świece? Powiecie, że niebezpiecznie i strażak się nie zgodzi. Ale czy właśnie ogień w kominku i światło świecy nie daje nam poczucia komfortu, intymności i poszukiwanego dziś bezpieczeństwa.
Pysznie
Pali się w kominku, na stołach świece, artyści w kameralnym składzie grają autorską muzykę. Nie ma hałasu, a każdy dźwięk dochodzi do nas w najlepszej jakości. Gdyby tak jeszcze poczęstowali nas jakimś domowym wypiekiem? Wielu powie, że to już „granie do kotleta”. Niejeden jednak zdystansowany artysta, grający swój repertuar w dużej i zimnej sali widowiskowej, kiedy spotyka się ze swoimi fanami, w niewielkim, przytulnym klubie, zamienia się w muzycznego czarodzieja.
Wspólnie
Czy siedząc na widowni, plecami do siebie, możemy powiedzieć, że jesteśmy tutaj razem? Widownia, zwłaszcza duża, to właśnie zaprzeczenie „tete-a-tete”. Kończy się spektakl, żegnamy artystów oklaskami, na widowni zapalają się robocze lampy, patrzymy po sobie onieśmieleni naszą ekspresją sprzed zaledwie kilku minut, która teraz nagle wygasła pod zimnym prysznicem światła. Trzeba wracać do normalnego życia. A jeszcze niedawno dzieliliśmy z naszym sąsiadem zachwyt, czasem łzy wzruszenia. Teraz pozostaje nieśmiały uśmiech w kolejce do szatni.
Spokojnie
Ostatni tydzień maja 2020 spędziłem w samym środku warmińskiego lasu. Graliśmy z przyjaciółmi na gitarach, które w drewnianym, podcieniowym mazurskim domu brzmiały jak podłączone do najlepszego nagłośnienia. Danka – gospodyni, raczyła nas opowieściami o zwierzętach, jeziorach i historii tych ziem, a Piotrek częstował świeżo wędzonymi rybami. Nie było dramatów, walki, martyrologii. Możecie oskarżyć nas o eskapizm, ale wszyscy obecni przysięgną, że była to jedna z najlepszych imprez kulturalnych, na jakiej byli od dawna.
„Lagom” – można również przetłumaczyć na „tu i teraz”. Mazurska głusza 2020 była cicha, wolna od chorób i polityki.
Sprawiedliwie
W koncepcji „lagom” równość polega też na tym, że sprawiedliwie dzielimy się czasem antenowym. Nie jest przesądzone kto jest nadawcą, a kto odbiorcą, w myśl zasady, ża każdy niesie ze sobą opowieść. Artysta staje się widzem, widz twórcą. Dzielimy się też obowiązkami. Dzielimy stół przy którym siedzimy, dzielimy to co mamy na stole. Jeżeli stawiamy na nim wino to jest ono wszystkich stołowników.
Z wdzięcznością
Nie uczestniczymy w wyścigu szczurów, jesteśmy wdzięczni za siebie nawzajem – tak samo cieszymy się z amatorskiego zespołu folklorystycznego, jak i profesjonalnych artystów, bo nie traktujemy kultury jako usługi, która nam się należy po opłaceniu biletów. Przez wdzięczność wrzucamy na luz i osiągamy spokój ducha.
Naturalnie
„Lagom” dotyczy też budownictwa, odżywiania się, zarobków. Uczy jak osiągać szczęście niewielkim kosztem, generować jak najmniej śmieci, nie przejadać się, szukać balansu pomiędzy czasem wolnym a pracą, poszukiwać swojej pasji, bez gonienia za ulotnymi modami.
Umiarkowanie
Doceniamy to co mamy. Przypomina mi się pewien radny mojego miasta, który na pytanie, dlaczego nie uczestniczy w naszych wydarzeniach, odpowiedział, że gdy chce zażyć kultury na swoim poziomie, musi wyjechać do Krakowa, Warszawy, lub Wrocławia. Pięknie Pana pozdrawiam. Domyślam się, że teraz, w czasach gdy przy kameralnych widowniach i ograniczonym możliwościach wstępu, będą decydowały osobiste relacje, będzie Panu trudniej.
Tomasz Ignalski