Wszak Japończycy to ponoć najbardziej zaawansowana technologicznie i kulturowo nacja. Żyjemy w czasach niepewnych. Co dzień ktoś, nie zawsze do tego powołany, wieszczy nam przyszłość, strasząc ekologicznymi, czy społecznymi, kataklizmami. Niektóre ze zmian, które jeszcze przed nami, są już codziennością mieszkańców Japonii.
W 2004 roku Joanna Bator opisywała w swoich felietonach pt. „Japoński Wachlarz”, że Japończycy w miejscach publicznych chodzą w maseczkach na twarzy. Autorka dziwiła się też, że nie rozstają się ze swoimi telefonami, które służą im nawet do płacenia w sklepach. W tym samym czasie kieszenie najbardziej zaawansowanych technologicznie Polaków wypychały Nokie 3510, ze srebrnymi guziczkami i małym zielonym ekranikiem.
Już na początku nowego tysiąclecia autorka „Purezento” opisywała filozofię Kawaii (nie mylić z „Kawai” – marką produkującą instrumenty), która w dużym uproszczeniu tłumaczy się na angielskie cute i jest japońskim odpowiednikiem duńskiego hygge. Jednak to co dla Japończyka jest kawaii, na pewno nie będzie hygge dla Duńczyka. Japoński przymiotnik kawaii uosabia też wszystko co jest absolutnym zaprzeczeniem szwedzkiego lagom, jest zaprzeczeniem oszczędności, powściągliwości, równowagi, unikania skrajności i życia w zgodzie z naturą. Kawaii jest zatem urocze, ale na specyficzny, plastikowy, pstrokaty, sposób. Kawaii posiada, w przeciwieństwie do skandynawskiego umiaru, silnie emocjonalny, ekspresyjny, często infantylny charakter. Pokemon jest kawaii i podobnie, jak inne japońskie zjawiska kulturowe, dotarł do nas w szczątkowej formie, bez szans na odczytanie całego zaplecza kulturowego, które za Pokemonem stoi. Tak samo rzecz ma się z mangą, anime i sushi. Kiedy niektórzy księża i środowiska katolickie ostrzegały przed maskotkami Hallo Kity, czy księżniczkami Witch, jako atrybutami szatana, to po prostu opatrznie odczytały (coś czytały?) konteksty kulturowe związane z kulturą kawaii. Pal licho, jeżeli nie odczytujemy japońskich kodów kulturowych i bezbronną Hello Kity (rocznik 1974) wysyłamy do piekła. Co powiedzieć o tych, którzy uważają, że różaniec może być bojowy, zaopatrzony w duże metalowe kulki i służyć – jak mówi Wojciech Cejrowski – do „smagania wrogów kościoła”?
Tym, którym wydaje się, że edukacja kulturowa zajmująca się świadomym odczytywaniem kodów kulturowych, to błaha kwestia, w czasach pandemii, niech będzie wiadomo, że ostatnio mój kolega – stateczny pan biznesmen, został wyzwany od „pedałów”, bo śmiał chodzić po naszym szarym mieście w kolorowej koszuli. Niedawny marsz nacjonalistów w Katowicach, czy zarekwirowanie koleżance kolorowych balonów przez policję, to dla mnie sygnały, że sprawy edukacji kulturowej nam się wymknęły.
Wyedukowany w dziedzinie Pokemonów, dowiedziałem się zatem, że kawaii nie jest pluszową armią szatana, a jedynie niezrozumiałym nam europejczykom, infantylnym światem milutkich, bezbronnych istot, rzeczy i zjawisk, które w swej istocie są ucieczką od dorosłości w bezpieczny świat dzieciństwa. Bo jeśli człowiek zachodu, wraca z tęsknotą do czasu młodości, gdy był piękny, wolny, niezależny i bez zobowiązań, to przeciętny Japończyk pała nostalgią za czasem dzieciństwa, gdy nie zapędzono go jeszcze w represyjny świat szkoły, wybaczano mu błędy i kaprysy. Postawa ta wydaje się niedojrzała i pozbawiona racji bytu w zachodniej kulturze. Czy aby na pewno? Zastanawiam się, odnotowując, że wrzucona przeze mnie na Instagram podobizna kota jedzącego z miseczki, ma więcej polubień niż wszystkie poważne artykuły i komentarze, które umieściłem wcześniej w sieci. (I kto daje lajki? moi znajomi – refleksyjni i rozgarnięci ludzie). Przez Japończyków zeszliśmy na psy, koty, wrzucane do sieci zdjęcia talerzy z jedzeniem, kwiatki i serduszka. Przesłodzone obrazki, które otrzymujemy od rodziny na wszelkich komunikatorach, są właśnie kawaii.
Skoro japońskie wzorce kulturowe przechodzą do nas nieuchronnie, choć z opóźnieniem, to powróżmy z fusów japońskiej zielonej herbaty, jaka przyszłość nas czeka, w czym mamy szanse pójść w ślady naszych braci z kraju kwitnącej wiśni, a co być może nie przyjmie się u nas nigdy.
Paczinko – gra hazardowa dla mas. Salonów gier Pachinko, które przypominają nieco znane u nas jeszcze z lat osiemdziesiątych flipery, jest w Japonii więcej niż sal kinowych, cieszą się też większą popularnością i przynoszą bilionowe zyski, znacznie większe niż cały przemysł kinowy. W Polsce hazard i zamiłowanie do gier losowych zawsze stanowiło tylko margines. Nie przyjęły się u nas tak popularne w innych krajach sale bingo, brydża dla seniorów, ni żadne inne, masowo odwiedzane miejsca gier. Czy ma u nas szansę powodzenia jakaś gra, która uwiodłaby miliony Polaków, podobnie jak Paczinko? Stojąc w korku za dwudziestoletnim BMW z napisem „Sfinansowano z 500+”, przez chwilę ulegam złudzeniu, że też mamy własną, narodową loterię.
Cosplay – nieco przebrzmiała moda na przebieranie się w postacie księżniczek, wojowników z bajek, mangi, komiksów czy gier komputerowych. W odróżnieniu od naszych strojów karnawałowych, Japończycy podchodzą do sprawy poważnie, bez przymrużenia oka. Stylizacje zwłaszcza młodych cosplayerek są kosztowne, przygotowane z wielką pieczołowitością i fantazją. Moda jakoś nas ominęła, nie licząc miłośników rekonstrukcji historycznych i aktywnych ostatnio Żołnierzy Chrystusa (panowie od różańca bojowego), ale w tym ostatnim przypadku – stylizacyjna bida – czarny t-shirt z nadrukeim i fryzura na zapałkę. Z cosplayem łączy się określenie burikko – japońskiej lolitki – dziewczyny, która zachowując się w sposób dziecinny, ucieka od obowiązków i stereotypów narzuconych kobiecie przez tradycyjną japońską kulturę. Burikko też jest kawaii.
Manga, czyli w dużym uproszczeniu japoński komiks, jest tekstem czytanym równie chętnie przez ludzi młodych, co statecznych biznesmenów, czy miłośniczki pielęgnacji ogrodów. Tematyka, tego gatunku może być najróżniejsza, czasem – mimo obrazkowej formy, kojarzonej u nas z literaturą dziecięcą – przybiera bardzo radykalne formy. W popularnej mandze Prison School – dominuje tematyka sado-maso. Nikogo nie dziwi widok urzędnika czytającego w pociągu do pracy mangę, w której nieletnia burikko, poddawana jest torturom, przy których Teksańska masakra piłą mechaniczną, wydaje się łagodnym kinem familijnym. Japończycy mają upodobanie w ambiwalentnej, często drastycznej tematyce, przy czym Japonia pozostaje krajem o najniższym poziomie przestępczości. Nie jest zatem tak, że kiedy mieszkańcy zobaczą drastyczną sztukę, która szarga symbole, to staną się zaraz bezideowcami mordującymi sąsiadów na ulicach. Co za ulga. Panowie radni – może nie musicie mnie już bronić przed kontrowersyjnymi spektaklami?
Z powszechnością czytania mangi wiąże się ogólna powszechność czytelnictwa w Japonii.
Mimo, iż pandemia Covid-19 pozwoliła nam mieć więcej czasu dla siebie, prawdopodobnie znów 60% Polaków nie przeczyta w tym roku ani jednej książki. Za to poziom czytelnictwa w Japonii wynosi niemal 100% i – o zgrozo panie bibliotekarki! – ponad 60% książek czytanych jest na smartfonach. Frapujących zjawisk kulturowych, które zbliżają się do nas, nieustępliwie niczym wirusy, jest wiele. Osobne teksty napisać by można o Takarazuka – niezwykle popularnej rewii, w której zarówno role żeńskie, jaki męskie grane są przez kobiety, i w tych ostatnich kochają się japońskie gospodynie domowe, Rabuho – hotelach miłości, gdzie pary mogą w spokoju oddać się namiętnościom, z dala od swoich ciasnych, zamieszkałych przez kilka pokoleń mieszkań, czy właśnie rodzinie Hello Kitty. Godne analizy jest też pozornie zaadoptowane już przez Polaków zjawisko karaoke. Dlaczego publiczne śpiewanie jest powszechne w narodzie, który uchodzi za powściągliwy, zuniformizowany i skupiony na pracy? Mimo, że – podobnie jak Polakom – również i Japończykom w czasie popisów wokalnych towarzyszy czasem alkohol, to jednak, większość z nich ma przygotowane i przećwiczone własne interpretacje ulubionych przebojów, którymi chętnie i z wprawą popisuje się przed rodziną i znajomymi z pracy. Nie jest to fałszywy bełkot, przy którym więdną uszy, a całkiem poprawne i czysto zaśpiewane piosenki. Japończycy – inaczej, niż my – żyją w przekonaniu, że zarówno śpiewanie, jak i inne formy aktywności twórczej, są kwestią ćwiczeń i regularnej pracy, nie zaś talentu. W Japonii nie istnieje powiedzenie „słoń nadepnął mi na ucho”, zwalniające raz na zawsze z obowiązku jakichkolwiek prób wokalnych, nie istnieje japoński odpowiednik piosenki „Śpiewać każdy może”, która jest ironią na śpiewających inaczej. W Japonii być może nie istnieje nawet ironia.
Dlatego zarówno do przebrań, śpiewania piosenek, czy innego hobby, Japończycy podchodzą z upodobaniem ale i poważną regularnością i zapałem. Nikt nie wyśmiewa menadżera, który po pracy zdejmuje garnitur i zajmuje się jakąś formą ekspresji twórczej. Kiedy dyrektor regionalnego wydziału oświaty w Japonii po pracy uwolni swoje długie włosy z frotowej gumki i spotka się z kolegami z death metalowej kapeli, staje się gitarzystą death metalowej kapeli. Jego polski odpowiednik pozostaje dyrektorem wydziału oświaty, który właśnie robi z siebie idiotę.
Podobnie jak w przypadku czytelnictwa, większość japońskich mężczyzn i kobiet przyznaje, że regularnie oddaje się jakiejś pasji.
Kiedy oni znajdują na to czas, wszak badania wskazują, że są najbardziej zapracowanym narodem na świecie?
Ale to przecież my Polacy jesteśmy najbardziej zapracowanym narodem na świecie i na podobne głupoty, jak bonsai, kintsugi, kabuki, czy nawet rodzime śpiewanie w chórach, w dorosłym życiu nie mamy czasu.