Przyszłość Amsterdamu ma smak i kształt pączka z dziurką albo słodkiego obwarzanka – jak pisze na swoim blogu dziennikarz, publicysta i autor właśnie wydanej książki W Polsce, czyli wszędzie. Rzecz o upadku i przyszłości świata Edwin Bendyk. Miasto, chcąc zapewnić bezpieczeństwo mieszkańcom, postanowiło z pomocą brytyjskiej ekonomistki Kate Raworth z oksfordzkiego Environmental Change Institute opracować nowatorski plan odbudowy po gospodarczym spustoszeniu, jakiego właśnie dokonuje pandemia koronawirusa. Stolica Holandii chce upiec dwa ciastka na jednym ogniu, bo zamierza pogodzić interesy ludzi i planety, dbając o rozwój, dostatek i równość w społeczeństwie przy jednoczesnym zaangażowaniu w ochronę naturalnych ekosystemów i zasobów Ziemi.
Brzmi utopijnie? Być może. Jednak, jak przekonuje w wywiadzie dla „Guardiana” zastępczyni burmistrzyni Amsterdamu Marieke van Doorninck, przyjęty w zeszłym tygodniu model ekonomiczny, który uczyni stolicę Holandii „pierwszym na świecie pączkiem [z ang. doughnut – przyp. red.] miejskim”, to nie tyle „hipisowski sposób patrzenia na świat”, co holistyczna, nowoczesna i uwzględniająca wyzwania społeczne i ekologiczne XXI wieku koncepcja transformacji. „Myślę, że może to pomóc nam przezwyciężyć skutki kryzysu” – stwierdziła samorządowczyni po tym, jak walczący z pandemią koronawirusa urząd miasta oficjalnie ogłosił dokument The Amsterdam City Doughnut jako punkt wyjścia dla kierunku swojej długoterminowej polityki i wizji rozwoju. Nad realizacją i monitorowaniem działania przedsięwzięć zawartych w tym programie będzie czuwać powołana właśnie Amsterdam Donut Coalition, złożona z samorządowców, naukowców i aktywnych działaczy na rzecz miasta, ekologii i dobra społecznego.
– Ludzkości nie stać na dobrobyt definiowany przez współczesną mainstreamową ekonomię. Żyjemy na kredyt, a to oznacza, że zaraz przyjdzie wierzyciel i będzie domagać się spłaty zadłużenia. Tym wierzycielem jest natura, która na razie wysyła pierwszego komornika – koronawirusa. Za chwilę jednak przyjdą kolejni – susza, pożary lasów, kolejne pandemie, a także powodzie. Amsterdam o tym wie. I zdaje sobie sprawę, że ilościowe obliczanie dobrobytu jest złudne, a dalsze zapożyczanie się u Ziemi – niebezpieczne – mówi Edwin Bendyk.
– Warunkiem dobrego życia w oczach Holendrów przestaje być zasobność portfela. Zamiast tego chcą oni postawić na wysoką jakość usług publicznych oraz zaspokojenie podstawowych potrzeb społecznych. Widząc, że w wyniku pandemii grunt stabilności osuwa się pod wszystkimi, Amsterdam przymierza się do głębokich przemian gospodarczych, by nie zmarnować kryzysu i potraktować go jak próg wejścia w nowy ład – dodaje nasz rozmówca.
Przepis na ekosocjalizm:
Doughnut economics opiera się na odrzuceniu dotychczasowego wyobrażenia o dobrobycie, możliwym do osiągnięcia wyłącznie dzięki nieustannemu wzrostowi gospodarczemu i działaniom podporządkowanym prawom popytu i podaży. Autorka koncepcji, Kate Raworth, już w 2012 roku w artykule opublikowanym przez Oxfam Bezpieczna i sprawiedliwa przestrzeń dla ludzkości, a 3 lata później w głośnej książce Doughnut Economics: Seven Ways to Think Like a 21st-Century Economist przekonywała, że globalna gospodarka może dobrze prosperować, gdy oprze się ją na innych niż dotychczas paradygmatach, a dokładniej na fundamentach społecznych, mieszczących się w ramach tzw. pułapów ekologicznych.
Te zależności obrazuje okrągły diagram przypominający kształtem amerykański pączek z otworem w środku, gdzie wewnętrzny pierścień wyznacza minimum niezbędne dla ludzi do prowadzenia dobrego i bezpiecznego życia. Mowa o podstawowych zasobach, do których – jak sugeruje Organizacja Narodów Zjednoczonych w Celach Zrównoważonego Rozwoju 2030 – powinien mieć dostęp każdy człowiek na świecie. Tymi standardami są m.in. pożywienie, czysta woda, dach nad głową, odpowiednie warunki sanitarne, edukacja, opieka zdrowotna, a także równość płci, sprawiedliwość społeczna oraz głos polityczny.
Z kolei zewnętrzną część ekonomicznego ciastka tworzą bariery ekologiczne, których ludzkość – jeśli chce uniknąć katastrof – nie powinna przekraczać. Raworth wymienia tutaj 9 granic planetarnych (np. zmiany klimatyczne, zanieczyszczenie powietrza, utrata bioróżnorodności i zakwaszenie oceanów), powołując się na termin ukuty w 2009 roku przez szwedzko-amerykański duet naukowców, Johana Rockströma i Willa Steffena.
Clou teorii brytyjskiej ekonomistki tworzy to, co znajduje się pomiędzy środkowym a wierzchnim obwodem obwarzanka, a więc przekonanie, że bezpieczeństwo ludzkości jest zależne od stanu planety i musi być oparte na nowoczesnym myśleniu o procesach ekonomicznych.
„Gospodarka to dynamiczny system, podlegający ciągłym przekształceniom – nie mamy tu do czynienia ze stałymi prawami, lecz ze sposobem zaprojektowania. W XXI wieku jej szkieletem powinna być kwestia regeneracji ekosystemów – tak, aby nasze zużycie materiałów czy energii odbywało się w ramach cykli ekosystemowych oraz w obrębie wyznaczanych przez nie granic. Musi mieć również charakter redystrybucyjny, aby dynamika rynków nie prowadziła do koncentracji bogactwa i zysków w rękach jednoprocentowej mniejszości (tak jak to się dzieje obecnie), lecz dzieliła je w bardziej równomierny sposób” – mówiła Kate Raworth w zeszłym roku w wywiadzie, który mogliście przeczytać na łamach Krytyki Politycznej.
– To nie aberracja, lecz przełożenie socjaldemokratycznego języka na czasy kryzysu ekologicznego. Propozycje Raworth nazwałbym rodzajem ekosocjaldemokracji albo ekosocjalizmu, które dzisiaj wielu mainstreamowcom i ortodoksyjnym ekonomistom wydają się absurdalne. Zupełnie tak samo, jak pod koniec lat 60. traktowano postulaty Friedmana i Hayeka, które są przecież podstawą współczesnych gospodarek. Dziś ponownie trzeba dokonać otwarcia horyzontu intelektualnego i normalizacji myślenia ekosocjalistycznego jako systemu społecznej sprawiedliwości oraz odpowiedzialności przyrodniczej. Taki właśnie cel ma doughnut economy – twierdzi Edwin Bendyk.
Globalnie i lokalnie:
Choć w założeniu Raworth pączek miał odpowiadać na międzynarodowe, globalne potrzeby zmian, do ekonomistki napływało mnóstwo pytań o to, czy model da się zastosować przez mniejsze podmioty – takie jak region czy miasto. W przypadku Amsterdamu, który jest pierwszym ośrodkiem sięgającym po doktrynę ekonomicznego ciastka, praca nad strategią odbywała się w ramach konceptualnej kooperacji m.in. z popularyzatorką biomimikry (biomimetyki) Janine Benyus.
„Staraliśmy się połączyć esencję naszych przeciwstawnych sposobów myślenia o ludziach i miejscu” – pisze na swoim blogu Kate Raworth. „Rezultatem jest całościowe podejście, które obejmuje perspektywy społeczne i ekologiczne, zarówno lokalnie, jak i globalnie. Stosowane na skalę miasta, zaczyna się ono od zadania pytania na miarę XXI wieku: »Jak nasze miasto może stać się domem dla rozwoju ludzi w rozwijającym się miejscu i szanować przy tym dobrobyt całej ludzkości i zdrowie całej planety?«” – wyjaśnia autorka Doughnut economics.
Amsterdam poszedł dalej i tak sformułowane pytanie podzielił na 4 kategorie obszarów działania miasta – lokalno-społeczny (np. zapewnienie dobrej i bezpłatnej opieki medycznej mieszkańcom), globalno-społeczny (np. import produktów pozyskanych etycznie), lokalno-ekologiczny (np. inwestycja w „zieloną” infrastrukturę miejską) i globalno-ekologiczny (np. wyzerowanie emisji gazów cieplarnianych). Dzięki tym narzędziom, nazywanym też soczewkami, przez które holenderska metropolia może się sobie wnikliwie przyjrzeć, stworzono publiczny portret miasta, który następnie został przekształcony w „selfie”, pokazujące „doświadczenia mieszkańców, ich wartości, nadzieje i obawy, pomysły i inicjatywy, a także własne zrozumienie głębokich powiązań z resztą świata”.
Pączek staje się również odpowiedzią na jeden z najbardziej palących problemów współczesnych miast – mieszkalnictwa i drastycznie rosnących cen nieruchomości uważanych dziś za najbardziej opłacalną inwestycję. Wykupowanie całych kwartałów ziemi w największych metropoliach w celu upłynnienia kapitału sprawia, że rynek mieszkaniowy rządzi się absurdalnymi prawami. Problemem jest bezdomność, która w od 2009 do 2018 roku wzrosła dwukrotnie, jak również zalew mieszkań z krótkim terminem wynajmu (Airbnb) oraz bardzo wysokie czynsze.
Z danych miasta, na które powołuje się „Guardian”, aż 20 proc. wynajmujących nie jest w stanie zaspokoić swoich podstawowych potrzeb po opłaceniu mieszkania. Lokale socjalne otrzymuje zaś jedynie 12 proc. z ok. 60 tys. wniosków rozpatrywanych w tej sprawie. Amsterdamczycy po opłaceniu czynszu ledwie wiążą koniec z końcem. To duży, namacalny problem społeczny, którego w zamożnej i wiele znaczącej na świecie metropolii nie powinno być. Model ekonomiczny Raworth zakłada, że dach nad głową jest podstawowym standardem, który miasto powinno gwarantować mieszkańcom.
Wolność, współpraca i kasa:
Trzeba przy tym pamiętać, że choć Amsterdam ma duże i innowacyjne ambicje, do realizacji swoich przedsięwzięć przygotowywał się od dekad. Posiada też odpowiednie warunki pozwalające na skuteczne przeprowadzenie rewolucyjnej transformacji. W grę wchodzą także pieniądze. Nie można bowiem zapominać o tym, że stolica Holandii jest bardzo bogatym miastem, jak również jedną z metropolii o najsilniejszym znaczeniu globalnym, między innymi z uwagi na swoje porty lotnicze i morskie, które obsługują światowy rynek rolniczy i giełdę kwiatową o równie szerokim zasięgu.
– To, co Amsterdam robi teraz – jest kontynuacją ścieżki obranej w przeszłości i nowatorstwa w myśleniu, któremu Holendrzy po raz pierwszy dali wyraz już pod koniec XVI wieku – mówi Edwin Bendyk.
To wtedy rozpoczął się kryzys przez historyków nazywany ogólnym lub globalnym, jak w książce Geoffreya Parkera, który wskazuje, że głównym powodem tych zmian – głodu, wojen, upadku wielu państw i wspólnot – były konsekwencje ochłodzenia klimatu. Analogii we współczesności nie trzeba więc zbyt długo szukać, bo znów stajemy przed zagrożeniami, na które Holendrzy odpowiadają szybciej i inaczej niż reszta świata.
– Oni już 400 lat temu mocno uciekli do przodu. Zamiast utrwalać dotychczasowe ścieżki wydeptali własną – dodaje Edwin Bendyk. – Poszli w mieszczaństwo, naukę, wolność myślenia. Zbudowali podstawy nowej cywilizacji, która okazała się potem kapitalizmem. Z głodem wynikającym ze zmiany warunków klimatycznych też sobie poradzili, m.in. dzięki intensyfikacji i transformacji rolnictwa. Produkty niskiej wartości importowali z zagranicy (m.in. z Rzeczpospolitej), a sami przestawili się na hodowlę bydła czy tulipanów, czyli to, co bardziej opłacalne. Dzisiaj Holandia – kraj niewiele większy niż Mazowsze – jest drugim po USA eksporterem żywności na świecie – dodaje nasz rozmówca, wskazując też na ogromne przywiązanie Holendrów do wolności obywatelskich oraz dużą świadomość zależności od przyrody.
– W funkcjonowanie i charakter Amsterdamu wpisuje się więc głęboki szacunek dla indywidualizmu jednostki i otwarcie na wszystkie awangardowe choćby z polskiego punktu widzenia rozwiązania dotyczące obyczajowości, życia społecznego czy praw człowieka, takich jak legalizacja miękkich narkotyków, prostytucji, eutanazji czy małżeństw jednopłciowych. Z drugiej strony Holendrów (nie tylko tych ze stolicy) cechuje silny i niepowtarzalny duch współpracy, którego nie da się znaleźć nigdzie indziej i nazwać – ani klasycznym socjalizmem, ani podręcznikowym liberalizmem. Przede wszystkim jednak mieszkańcy Amsterdamu myślą prospektywnie – jako obywatele miasta położonego nad morzem i od żywiołu uzależnionego – o konsekwencjach zmian klimatycznych. Im nie trzeba tłumaczyć, że w ciągu stu lat poziom oceanów podniesie się o pół, a nawet dwa metry. Wiedzą, jakie są koszty i poważnie traktują kwestie związane ze środowiskiem – tłumaczy Edwin Bendyk.
Zachodni postmaterializm:
Bendyk wskazuje, że metropolia od lat szukała rozwiązań, które odpowiadałyby na wyzwania środowiskowe, a od co najmniej dekady pracuje nad realizacją tzw. circular economy, czyli ekonomii działającej w obiegu zamkniętym. Miasto, ale i cała Holandia, dąży do tego, by łańcuch wytwarzania dóbr i usług nie tyle korzystał z recyklingu, co minimalizował generowanie odpadów niemal do zera, tak jak dzieje się to w naturze.
– To konsekwencja już wcześniej wypracowanej strategii – biomimikry, którą widać zarówno w projektowaniu procesów miejskich, jak i miejskiej infrastruktury w taki sposób, by nie zacierać granicy pomiędzy tym, co miejskie, a tym, co naturalne. Mieszkańcy i władze Amsterdamu uważają, że miasto jest częścią ekosystemu, a nie czymś wyodrębnionym. Musi więc działać na podobieństwo przyrody. Teraz, dzięki doughnut economy, która jest syntezą ich myślenia, mogą z powodzeniem realizować swoją wizję, bo to, co proponuje Raworth, całościowo spina cel społeczny z celem ekologicznym – zauważa Edwin Bendyk i dodaje, że projekt amsterdamskiego pączka ma dużą szansę na powodzenie również ze względów demograficznych.
Holandia bowiem jest starzejącym się społeczeństwem, które wchodzi w fazę wzrostu postmaterialnego i dociera do podobnego momentu, w jakim Japończycy znaleźli się w latach 80., czyli stagnacji sekularnej.
– Brak wzrostu gospodarczego nie musi być jednak złą wiadomością dla społeczeństwa. Czynniki makroekonomiczne może i staną w miejscu, ale to nie przekreśla szans na dobre życie. Prawdą jest, że starsi mieszkańcy konsumują mniej dóbr materialnych, ale potrzebują jednocześnie więcej usług medycznych, opiekuńczych itp. – w sferze niematerialnej. Kontekst starzenia się zmienił sytuację w zasadzie w całej Europie, więc wiele wskazuje na to, że trzeba będzie ten właśnie aspekt wziąć pod uwagę przy projektowaniu przyszłości. W takim społeczeństwie jest zresztą łatwiej przestawić się na doughnut economics, bo uwzględnia ona potrzeby starszych ludzi. Na pewno więc spotka się ze znacznie mniejszym oporem niż chociażby w Indiach, gdzie 600 mln ludzi to ci, którzy nie przekroczyli 25. roku życia – tłumaczy Edwin Bendyk.
Z tej perspektywy ekonomia pączka może wydawać się zachodniocentryczna, zwłaszcza że pośrednio odwołuje się do założeń Europejskiego Zielonego Ładu i dyskusji o jego amerykańskiej wersji. Z drugiej strony Raworth sięga po wartości globalnej sprawiedliwości społecznej, która staje się obecnie jednym z głównych obok zmian klimatycznych wyzwań współpracujących ze sobą rządów i wymaga od krajów rozwiniętych odpowiedzialności za ich działania (uczestnictwo w nieetycznej masowej produkcji, przyczynianie się do wyzysku, emisja CO2) i wpływ na sytuację biedniejszych sąsiadów. Sytuacje takie jak trwająca obecnie pandemia również pokazują, że kryzysy nie uwzględniają podziałów i granic.
– Wprawdzie najbardziej uderzają w najuboższych, ale bogaci też na nich tracą. Dlatego tak konieczna jest ogólnoświatowa zmiana paradygmatów – mówi Bendyk. – Oczywiście możemy ignorować szanse na przeobrażenia, jak większość ekonomistów i polityków, którzy twierdzą, że trzeba wrócić na ścieżkę wzrostu finansowego, wyrażonego ekspansją kredytową i monetarną. Wtedy jednak dojdziemy m.in. do kresu energetycznego.
Musimy sobie zdać sprawę, że gospodarka w obecnym kształcie nie przetrwa, nie wróci żadna „normalność” sprzed pandemii. To trudne, bo znajdujemy się w sytuacji, w której po prostu mówimy alkoholikowi, że trzeba odstawić butelkę i zacząć żyć na herbacie. Czy chcemy w to wierzyć, czy nie, jako ludzkość końcu dojdziemy do ściany – pytanie, kiedy to się wydarzy i czy chcemy z tą przeszkodą uporać się w sposób kontrolowany, jak czyni to właśnie Amsterdam, czy też w katastroficznych warunkach – podsumowuje nasz rozmówca.
Tekst zamieszczony na stronach Krytyki Politycznej
Paulina Januszewska – dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.