Kategorie
INSPIRACJE

Dziennik niepodróżny

Rodzinną podróż do Izraela planowaliśmy od roku. Mieliśmy ruszyć z Berlina 8 marca. Tak, by zdążyć na Święto Purim. Każdy dzień skrupulatnie zaplanowaliśmy. Najpierw Stara Jaffa potem Nazareth, Jezioro Galilejskie, Masada i Morze Martwe, Jerozolima, Palestyna i na końcu Tel Aviw. Dwa dni przed podróżą nasz lot odwołano. Izrael zamknął granice dla podróżujących z niektórych krajów, niedługo potem ze wszystkich. Odbywaliśmy więc tę podróż w myślach. Wędrowaliśmy po Ziemi Świętej, będąc we Wrocławiu.

Dzień pierwszy

Idę Martestrasse po swoich śladach. Tą samą drogą, którą jechałem przed chwilą. Pozdrawiam wielką postać pięknej dziewczyny, co frywolnie spogląda spod kwietnego wianka, raz po raz, od ponad stu lat. Teraz na mnie. Szukam pieska, który nie zdołał zabrać się z nami do domu. Prawdopodobnie biegł za nami, jak zwykle, gdy zostanie zapomniany. Niezabrany. Fasady połyskują światłami lamp, zmrok i pustka. I tylko mój głos niesie się po berlińskiej ulicy: Lola! Lola!

Berlin jest tu. Nieodwiedzony. Czuję go. Na wrocławskich ulicach. Dziś płonął pod mieszczańskim browarem. Pod Domem. A ja, a my. Niezabrani.

Dzień drugi

Nie przylecieliśmy na lotnisko Ben Guriona. Kontrola graniczna ma pełno roboty. Sprawdzają wszystkich, którzy mogą stanowić niebezpieczeństwo dla kraju.

Czy nie są zarażeni koronawirusem? Czy na takich nie wyglądają?

Od razu nie udaliśmy się taksówką do Starej Jaffy. Tam jest nasz apartament, w którym mieliśmy mieszkać. Moglibyśmy tam spotkać bohaterów opowiadania Hłaski, którzy pracowali u starego Żyda przy starzeniu dywanów. Chodzili całymi dniami w twardych butach po zupełnie nowym perskim dywanie i palili tanie papierosy, popiół strzepując obowiązkowo pod nogi. Dywan z dnia na dzień stawał się coraz starszy. Nie spotkaliśmy sprzedawcy falafeli w arabskim kiosku, nie weszliśmy do kościoła św. Piotra. Nie zostawiliśmy bagaży w apartamencie, z którego wychodzi się na dach i widać panoramę portu.

W oddali tętni życiem Tel Aviv, a na redzie wciąż stoi stalowy przeogromny jacht milionera z Dubaju. Nie zbiegliśmy szybko kamiennymi uliczkami w stronę schodów, zaglądając w witryny jubilerom. Do portu. A potem na piaszczystą plażę, żeby moczyć nogi w śródziemnym morzu.

Jaffę widać z rynku

Jaffa wyolbrzymia się podziwiana z dołu murami fortu i wieżami minaretów. W jej centrum wisi zawieszone w przestrzeni drzewo oliwne. Symbol pokoju. Rośnie w dużym worku z ziemią.

Kolorowy neon Jaffa z promieniami wokół widać już z rynku. Wystarczy stanąć pod redakcją Wyborczej, tam gdzie Nagi Murzyn z Dzidą, by zobaczyć rozświetloną witrynę dawnego banku, a wewnątrz ludzi w Jaffie. A tam: mezze, fallafel, piwo Makabi, szpady z cielęciną i pieczony kalafior.

A pomiędzy, na środku placu Solnego mała iglica – wspomnienie płomiennych kazań Jana Kapistrana o grzechu chciwości i zbytku. I wrocławskich mieszczanach, palących na stosie wpierw swoje drogie meble, lustra i gry, potem Żydów winnych tych grzechów.

Byliśmy w Jaffie.

Marek Sztark

Niezależny animator kultury i rozwoju lokalnego, znawca bliźniąt, wykładowca, polonista, ratownik poszkodowanych zabytków, chodzący bank dobrych pomysłów. Jak był mały, zjadł go teatr i do teraz nie wypluł. Pogromca niedasizmu i rozmemłanych miągw. Ograniczenia czasoprzestrzeni nie robią na nim żadnego wrażenia, w związku z tym pracuje wszędzie naraz; w Strefie Kultury we Wrocławiu, kieruje Kontrapunktem w Szczecinie, knuje misje z Forum Kraków i Bóg wie co i gdzie jeszcze. Uważa, że redagowanie gazetki, pisanie wierszy, wymyślanie spektaklu i przygoto-wanie finezyjnych śledzików są dobre na wszystko

Tekst zamieszczony w pierwszym numerze nieregularnika „Pegazy Zarazy. Zapraszamy do lektury

Kategorie
OPINIE

Świat mi się skurczył

Widzę jak Pani Zofia, sąsiadka z naprzeciwka, układa poduszkę na parapecie. To jej loża. Przez okno na piętrze familoka obserwuje spektakl osiedlowego życia. Jak sądzi nic wielkiego już jej nie spotka, swoje życie już przeżyła. Więc teraz żyje cudzym. Trochę ją fascynuje, jak mają inni. Ale potem to, co widzi głównie mierzi i rozczarowuje. Nie tak sobie to wyobrażała.

W tych tradycyjnych śląskich czerwonych ramach z łatwością mieści się komplet wietrzonych pierzyn, ale zachowanie niektórych jakoś wpasować się nie może.

Wracam do komputera, w jednym z okien otwarty mam felieton Olgi Tokarczuk. Noblistka pisze, że wirus przypomniał nam o granicach państw, ale też o podziałach, których dokonujemy sami. Autorka Ksiąg Jakubowych tłumaczy, że pandemia przypomina nam o „starej prawdzie”, że nie jesteśmy sobie równi.

Przypomina mi się opowiadanie Marka Hłaski „Okno”. Tam, do parterowego mieszkania głównego bohatera próbował zajrzeć mały chłopiec, zaciekawiony naściennym obrazem, którego z podwórka nie widział w całości. Malunek ze sceną bitwy morskiej to, jak sugeruje narrator, nędzny bohomaz. Brzydki, kiczowaty. Fascynował, bo był inny od tego, co chłopiec widział na co dzień, u siebie. Kiedy okazało się, że mieszkanie niczym nie różni się od pozostałych w kamienicy, chłopiec gaśnie i smutnieje. „Wszędzie jest tak samo, (…) świat to jest właśnie kilka takich pokoi” – konstatuje narrator u Hłaski, ale chłopczyk z właściwą dla wieku zuchwałością nie dowierza: „To ja jeszcze zobaczę”- rzuca i znika.

I ja tak samo chcę odpowiedzieć Szanownej Pani Tokarczuk: ja się jeszcze temu przyjrzę, nie wierzę, że musi być tak źle.

W tych trudnych czasach i niezwykłych okolicznościach może tkwić klucz, którym te historie (chłopca, sąsiadki, nas wszystkich) da się opowiedzieć inaczej. Przechodzimy przez być może najtrudniejszy okres w XXI wieku wszyscy, bez wyjątku. Początkowy handicap wiekowy młodzieży też został już obalony, jakby koronawirus nie chciał nikogo spychać na margines. Wszędzie i u wszystkich jest tak samo.

Nierówności, najczęściej ekonomiczne, zbyt łatwo odsłaniają w nas pogardę, która solidarność i tolerancję pęta cudzysłowem, sprowadzając je do w najlepszym razie obojętności, ale kiedy słyszę o akcjach pomocowych dla lekarzy, lokalnym wsparciu dla starszych i samotnych, kiedy widzę masę spontanicznych gestów solidarności i empatii, to czuję, że kryzys wzmacnia też drzemiącą w nas skłonność do bohaterstwa. Philip Zimbardo rozpoczyna swoje studium nad złem drzemiącym w człowieku, „Efekt lucyfera” od wprowadzenia koncepcji „banalność bohaterstwa”, wg której każdy z nas (Zwykli Mężczyźni i Kobiety) może dokonać heroicznych rzeczy, gdy „nadchodzi ich pora do działania”. 

Świat nam się skurczył.

Obywatele świata podróżują dziś między antryjem a byfyjem, podobnie jak Ci, którzy nie byli nigdy za granicą własnego miasta. Dlaczego nie spojrzeć na to jak na szansę? Izolacja zamyka nam drzwi, ale może otwierać okna.

Kategorie
OPINIE

Możemy coś z siebie dać

To bardzo ciekawe doświadczenie, surrealistyczne uczucie, na teraz to koniec świata jaki znamy. To samo musieli czuć ludzie kiedy np. dowiedzieli się, że wybuchła wojna światowa. Takie wydarzenia budują różne postawy: strach, nienawiść, ostracyzm, wyparcie, obojętność, ale też pokazują, tak jak ma to miejsce często w chwili obecnej – ludzką solidarność i optymizm, wiarę, że możemy coś z siebie dać, co innym może być potrzebne, działać wspólnie w imię obrony i ochrony słabszych członków społeczeństwa i ochrony wartości, które cenimy, przede wszystkim dorobku kultury. Tak, na pierwszy rzut oka i myśli to schodzi na dalszy plan, ale, gdy się chwilę zastanowić, to kultura w całym jej spektrum stanowi jedyny element, który nas naprawdę łączy i daje poczucie przynależności.

Zaszliśmy za daleko cywilizacyjnie, żeby sobie powiedzieć: tylko ekonomia ma znaczenie. To też kwestia nie oddawania pola bylejakości tzw. „paździerzowi”, nieukom, samozwańczym autorytetom i głosicielom prawd, którzy sieją zamęt w ludzkich umysłach spiskowymi teoriami, głoszą swoje mądrości i w końcu mają pole do popisu, bo zawsze w czasach zagrożenia część ludzi gromadzi się stadnie wokół wszelkiej maści szarlatanów i oszołomów, lub słuchają prostych recept podawanych przez cynicznych cwaniaków.

Ludzie zwyczajnie się boją, a strach nie pozwala cieszyć się życiem, zabiera wolność. To przeżywanie człowieczeństwa na pół gwizdka. Dla wrażliwej, myślącej części społeczeństwa to staje się nie do wytrzymania. Ludzie racjonalni czują się często osaczeni. No i to są Ci, których trzeba wspierać mentalnie i dać się oderwać od skrzeczącej rzeczywistości w imię higieny psychicznej i zachowania mentalnej równowagi. Bo to Ci ludzie są i będą podporą społeczeństwa, kiedy wróci normalność w jakiejkolwiek być może inną niż znamy formie. To oni, Ci myślący i wrażliwi, chcący działać i wykorzystujący swoje różne talenty dla społeczeństwa w różnych dziedzinach, potrzebują kultury do przetrwania. I o nich trzeba dbać, nawet jeśli to się dzieje lokalnie i w niewielkiej skali, to ma bardzo duży sens. Inaczej cofniemy się w rozwoju i istnieje duże ryzyko upadku naszej wydawałoby się potężnej cywilizacji. 

Łukasz Gliński

Kategorie
INSPIRACJE

„Czule” z Ziemią

Czy 5 kilometrów to duża odległość? Większość odpowie, że raczej nie. Człowiek potrzebuje godziny, żeby pokonać ją pieszo. Samochodem 5 minut lub mniej. Tyle właśnie wynosi grubość atmosfery, w której człowiek zdolny jest żyć i pracować. Jak łatwo zniszczyć tę kołderkę, a jak trudno naprawić. Nowej nie będzie. Ziemia mówi: wszystko czym jestem i co posiadam zostało stworzone miliony lat temu. Wirusy i bakterie też. One powstały pierwsze, przed grzybami, mchami, porostami, drzewami czy fauną. Ty człowieku pojawiłeś się na końcu tego łańcucha. Dlaczego psujesz odwieczną harmonię? Jesteś częścią mnie, częścią planety Ziemia. Zanieczyszczając środowisko i atmosferę przyspieszasz pewne procesy. Spowodowałeś gwałtowne ocieplenie klimatu. To, oprócz innych konsekwencji, uaktywniło wirusy, które istnieją od milionów lat. Przy sprzyjających dla nich okolicznościach ruszają do ataku.

Mówisz, że klimat zmieniał się na przestrzeni mojego życia wiele razy. Tak, ale powoli, w rytm mojego oddechu. Na tyle wolno, aby stworzenia miały szansę na dostosowanie się do nowych warunków. Ty zaś gwałtownie obudziłeś demony. Codziennie wypuszczałeś w niebo setki tysięcy samolotów: pasażerskich, dostawczych i wojskowych, które zostawiają w atmosferze zanieczyszczenia powstałe ze spalanego oleju napędowego. Wybudowałeś liczne zakłady przemysłowe, które w zastraszającym tempie niszczą środowisko. Produkujesz tyle odpadów, że nie radzę sobie z nimi. Trujesz rzeki, jeziora, morza i oceany, a w nich ryby i inne stworzenia wodne. Patrzę z bólem jak bez umiaru zabijasz i pożerasz zwierzęta, wycinasz drzewa, wypalasz trawy, uśmiercasz całe gatunki roślin i zwierząt, o które dbałam od niepamiętnych czasów. Zadajesz mi rany drążąc kolejne dziury i korytarze w poszukiwaniu nowych złóż ropy naftowej, rud metali, diamentów i innych bogactw naturalnych. Dlaczego mi to czynisz? Teraz, gdy epidemia – którą spowodowałeś stwarzając odpowiednie warunki dla uaktywnienia się niebezpiecznych dla ciebie wirusów – szaleje, zastanawiasz się, jak wrócić do ponownego niszczenia mnie, twojej Planety, jedynego domu, jaki masz.

TO MYŚLENIE SAMOBÓJCY.

I nie ja będę winna twojego końca, ani Bóg, bo On stworzył cię wolnym, byś samodzielnie kierował swoimi wyborami. Jeśli chcesz żyć, musisz
przywrócić harmonię i równowagę, którą przez ciebie utraciłam. Kocham cię, czekam i nie chcę ciebie stracić.

Ziemia, twoja Planeta

Lucyna Szomburg
Stara Huta, 29 marca 2020

Kategorie
OPINIE

Świętowanie ze szklanką w ręku

Święta online? Trudno to sobie wyobrazić. Ale trudno było sobie wyobrazić mszę zdalną. W końcu święto. Dla wierzących źródło naładowania akumulatorów na kolejny tydzień. Dziękczynienie. Pamiątka zmartwychwstania. Pascha. Moment, w którym na miejscu przeżywa się celebrację czegoś ważnego. To trzeba robić tu i teraz. Nie inaczej. Nie jakoś zdalnie. A jednak.

Z kulturą podobnie. Ile razy powtarzali: spektakl w telewizji to nie to samo, co na żywo. Koncert to jest to. Weźmy taki album U2 „No line on the horizon”. Nie miał szczególnie dobrych recenzji, utkwił w pamięci szczególnie dzięki monumentalnej scenie i fantastycznemu widowisku, które można było zobaczyć na wypełnionym po brzegi stadionie. Tak. Śląskim. Owszem. Pal licho duże widowiska. Kultura u podstaw cierpi bardziej. No bo to wszystko tworzy się na relacjach. Na bliskości ludzi i ich miłośniczej pasji. Jak tu sobie wyobrazić tworzenie bez relacji. Zdalnie. I online. A trzeba.

Kościół, kultura, sport. Wszyscy przenieśli się do sieci. Ci pierwsi stawiają kamerki w kościołach i namawiają do komunii duchowej. Drudzy wrzucają do internetu pomieszaną papkę ćwiczeń, spektakli, utworów muzycznych z hasztagiem #zostańwdomu i próbują gimnastykować się, ile wlezie, by ludzie o nich nie zapomnieli. No i ci trzeci. Też uprawiają gimnastykę. Wydarzeń sportowych nie ma. Więc: a to poćwiczmy, a to pokażmy mięśnie, a to pobiegajmy. W miejscu. Na balkonie co najwyżej.

Ersatz, zastępnik, zamiennik, koło zapasowe. Trudno sobie wyobrazić, że taka dojazdówka przetrwa na dłuższą metę. Sfrustrowani uwięzieni w domach ludzie łaknący wyjścia z niemal platońskiej jaskini, chcą czegoś więcej. Wyrwać się z tych kajdan.

Miota się w mojej bliźniaczej głowie wizja szklanki do połowy pustej z tą, która w połowie szklankę zapełnia. A ta mówi mi, że ostatnio częściej dzwonimy do siebie. Instalujemy komunikatory, by być bliżej. Chcemy wiedzieć, co u sąsiada, pomagamy, bo chcemy poczuć się bezpieczni. Zapełniamy pustkę, bo tęsknota pcha nas do tych, których kochamy. Nie chcemy przestawać inspirować się wzajemnie długimi opowieściami. Chcemy ich więcej, bo to pozwala przetrwać.

Zapełniona część szklanki stara się przypomnieć, że ruszamy głową i staramy się wymyślać nowe. Przywodzi ona na myśl przykład Isaaka Newtona, który w czasie epidemii dżumy sformułował prawo powszechnego ciążenia. Więc może poza mszami online, przebieżkami z hasztagiem czy naprędce wrzucanymi do sieci filmikami, zastanowimy się, jak te ludzkie więzi pielęgnować i jak sensownie na nowo zdefiniować kulturę. Stąd też zrodził się ten blog.

Zapełniona część szklanki każe w końcu mieć nadzieję, że znów dowiemy się czegoś o sobie. A wtedy każde święta, nie tylko te paschalne, nawet jeśli będą zdalne, będą przejściem do nowego życia.

https://twitter.com/Pani_Scarlett
Kategorie
OPINIE

Ludzie. Memy. Wirusy.

W studiach kulturowych znana jest teoria memów (mem – najmniejszy element kulturowy, swego rodzaju instrukcje kulturowe dotyczące zachowania), które jak wirusy przenoszą kolejne idee*. Nowe technologie znacząco przyśpieszają rozprzestrzenianie się kolejnych memów. Być może sytuacje, kiedy wszyscy spotykamy się w sieci, by wspólnie coś przeżyć, warto wykorzystać. Zarażamy się ideą pomagania. Większość z nas angażuje się w którąś z internetowych, społecznych akcji pomocowych. Uświadamiamy sobie, że wytrącenie z codziennego biegu i przymusowy postój, tylko dla nas ludzi, stanowi problem. Dla naszej planety wirus nie jest żadną komplikacją, poradzi sobie z nim (chociaż tony gumowych rękawiczek to już spory problem).

Dzisiaj cały świat zmaga się ze wspólnym wrogiem. Co będzie gdy go zwalczymy? Czy po zażegnaniu epidemii wrócą z większą siłą lokalne i międzynarodowe antagonizmy, zwłaszcza w kontekście prognozowanego kryzysu gospodarczego? Odpowiedzi nie znamy, możemy tylko mieć nadzieję, że memy popularyzujące uniwersalne wartości i prawdy jak altruizm, empatia, poszanowanie środowiska naturalnego itp., będą rozprzestrzeniały się w lepszych czasach tak, jak dzisiaj robi to wirus. I mimo wspaniałych możliwości jakie daje nam dzisiejsza technologia, pamiętajmy o tym, że może się to odbywać także w bezpośredniej relacji z drugim człowiekiem.

* Richard Dawkins, „Samolubny gen” 1976

Kategorie
OPINIE

Jesteśmy sobie bliżsi niż kiedykolwiek

Mam pełną świadomość, że dotknął nas kryzys, być może czekają nas niezwykle trudne chwile. Jesteśmy głęboko zatroskani o zdrowie i życie nas i naszych najbliższych.

Epidemia jest niewątpliwie zagrożeniem. 

A może jest też dla nas niepowtarzalną SZANSĄ?

Szansą, by teraz, kiedy wiele bieżących problemów, które jeszcze wczoraj wydawały nam się ważne, straciło na znaczeniu, zapytać czego tak naprawdę chcemy od życia?

Czy zależy nam wyłącznie aby przeżyć bezpiecznie i w spokoju kolejny dzień?

A może chcemy czegoś więcej?

Spotkać się z bliskimi, móc znów podróżować, zachwycać się nowymi doświadczeniami… Innymi słowy każdy dzień naszego życia przeżyć w określony sposób, uznawany przez nas za wartościowy?

System tych wartości jest naszą KULTURĄ i jest ona najgłębszą i podstawową rzeczywistością ludzkiej egzystencji.

Mylimy się określając czasem kulturę mianem rzeczywistości symbolicznej, jak gdyby była ona jedynie symbolem realnego życia, a podstawową rzeczywistością tak zwane życie realne organizowane wedle zasad wymiany korzyści. Naprawdę jest ono rzeczywistością wtórną w stosunku do „świata” naszych osobistych wartości.

Czy to, że mogliśmy się na chwilę zatrzymać nie jest dla nas błogosławieństwem?

Dopiero teraz możemy uświadomić sobie jak bardzo byliśmy zagubieni w codziennej gonitwie, jak codzienność odgradzała nas od siebie.

Paradoksalnie teraz, kiedy nie możemy spotkać się ze sobą bezpośrednio, jesteśmy sobie bliżsi niż kiedykolwiek i wreszcie, po wielu dziesięcioleciach znów nie tylko narodowo, a niejako w ogólnoludzkim wymiarze dzielimy swój los.

A może nie dzielimy?

Zamknięci w swych mieszkaniach ze zdziwieniem obserwujemy, jak zdrowie, wolność, konsumpcja i luksusy „pierwszego” świata nie są czymś pewnym i trwałym. Złości nas to, a nawet przeraża.

A przecież dla przeważającej części ludzkości, styl życia, który prowadzimy w Polsce jest niedoścignionym rajem dostatku, bezpieczeństwa i pokoju.

Wirus przemierza świat wraz z ludźmi, pokazując nam w sensie najbardziej dosłownym, jak bardzo jesteśmy połączeni. Że jako ludzie tworzymy sieć, bynajmniej nie tylko w Internecie.

W mediach społecznościowych popularny jest ostatnio film, w którym starszy mężczyzna we Włoszech, mimo zakazów i napomnień rodziny aby na czas epidemii pozostał w domu ubiera płaszcz i wychodzi, odpowiadając że idzie napić się kawy. Ostatecznie zamawia ją z zewnątrz, przez okno własnego domu.

Przebywając dłużej w lokalnych wspólnotach, możemy dostrzec te drobne różnice codziennych rytuałów, stanowiące ukryte sedno istnienia każdej zbiorowości. Emocje i detale, które ją wyróżniają, budują silne więzi, czyniąc ją niepowtarzalną, często magiczną.

Joseph Shaules nazywa te niewidoczne na pozór cechy każdej zbiorowości „głęboką kulturą” (deep culture).

Bez rozumienia takiej kultury, możemy sobie nie poradzić z obecnym i przyszłymi zagrożeniami. Może jednak wspólne doświadczenie epidemii da nam nową alternatywę dla budowania wspólnot na tym, co wyróżnia je od reszty świata, co sprawia, że są unikatowe. Bo wyróżniania takie niosą za sobą zagrożenia izolacji, ekstremizmów, obawy przed nowym, obcym (pisząc te słowa mam w pamięci niezatarty przez lata napis na jednym z murów mojego miasta: „witaj w krainie, gdzie obcy ginie!”).

Epidemia zaś przynosi nam ze sobą powracające przez wieki pytanie: Czy istnieją wspólne wartości dla różnych kultur?

I czy nie pora ich teraz poszukać?